Wszyscy (ksiadz Maciek i policjant Jurek + trojka nowo poznanych) ladujemy w jednym wagonie. Do Suchebator mowimy i myslimy glownie o tym samym - tranzyt!
Po mongolskiej idzie luzno - akies napiecie w zwiazku z nieposiadaniem deklaracji ale idzie. Oo ida ruscy.Pozytywne myslenie przede wszystkim...
Cala glowe wypelniaja nam mysli co to bedzie jesli odmowia nam tranzytu - miesiac czekania na nowy paszport (juz miejsc brak), przedluzanie wizy mongolskiej, cale czekanie tez kosztuje. Mozna leciec za kilka duzych stowek ($) ale to nie wyjscie.
Podstawa to wiara w zwyciestwo...
Przed oczami staja nam osoby poznane/mijane w okolicy naszego konsulatu ktore nie zaznaly uczucia wspanialej laski od ruskich skurczybykow na granicy.
- Zdrasuwujtie.., - sie masz, na flaszke nie masz?
- Paszporty!, - oto one.
- Gdzie wiza?, - nam nie trzeba, my tranzytem...
Zalujemy, ze ten jezyk rozumiemy/uzywamy raczej intuicyjnie, bo pan cos mowi pod nosem i do swojego przydupasa.
Tak nas to zmeczylo, ze zasypiamy na jakis czas, a (jak sie okazalo) za 2 i pol godziny budzi nas slowo i reka z wyciagnietymi ksiazeczkami. Sprawdzamy i... SPASIBA!
Jedziemy dalej, hehe! Ocucilo nas na chwile, poszlismy upewnic sie czy ks. Maciek i Jurek policjant tez ciesza sie ze zwyciestwa - oczywiscie ze tak! Rewelacja. Padamy na twarze.