Pociag, ktorym jechalismy do najdalej wysunietej miejscowosci Jawy - Meraku byl najdoskonalszym przykladem jak 3 klasa wygladac powinna). Wagan, jak towarowy - lawki przy scianach, niepelne poszycie (stalowa konstrukcja rzuca sie w oczy). Zajmujemy kawalek wolnej przestrzeni, plecaki pod nogi (polkom zabraklo szczebli). Przed nami dwie babuszki o spilowanych zebach, zakutane od stop do glow w kolorowe habity, smieja sie i gaworza wesolo. Znowu sie nami interesuja - skad, dokad, z jakiego kraju, ile mamy lat...
-------------------Znow wychodze na Ojca Ani-------------------)()()()()()())()(((()))))()(....
Po szesciu godzinach jestesmy w Meraku. Przystan dokladnie przed dworcem kolejowym. Spieszymy za innymi, slusznie przypuszczajac, ze godziny wyplywania promow zgrane sa z przyjazdami pociagow. W pospiechu kupujemy bilety na przeprawe i w ostatniej chwili po dwa ryze z dodatkami w pudeleczkach. Za burta grzmi, blyski raz po raz rozswietlaja niebo na purpurowo, pada. Wojtek probuje rozbawiac dzieciaki wspolpasazerow - niezawodnie (nieomal) konczy sie to placzem - diabel bialobrody...
Widok Ani koi znerwicowane dziecko. Dwie godziny rejsu i przybijamy do Baukheni na Sumatrze, mrzy. Nie zwazajac na zapewnienia, ze autobusow do Bandarlampungu tego dnia nie ma, ominelismy taksiarzy. Oczywiscie przed terminalem staly dwa...
Przysnelo sie nam w drodze, po omacku wysiadamy z puszki i automatycznie zakladajac plecaki kierujemy sie do przodu. Z transu wyrwal nas biletowy pokazujac palcem gdzie do terminalu. Po wejsciu na jego plyte stwierdzamy, ze troche martwo. Sprawdzamy godzine - 23:45 - zamiast dwoch jechalismy 4 godziny. Znajdujemy lawke przed zamknietym warungiem i siadamy w otoczeniu juz zebralej sie grupy kierowcow moto i sklepikarzy. Autobusow stoi z 40 - zaden silnik nie pracuje, a przewodnik glosi ze to najbardziej ruchliwy dworzec poludniowej Sumatry... Po zebraniu informacji i kawie, absurdalnie opuszczamy dworzec, kierujac sie do drogi przelotowej, powinno cos przejezdzac. No i racja tam szczesliwie lapiemy pojazd bez posrednikow - 2:45 w nocy (110 000 Rp/os). I tak jechalismy autobusikiem Super Economy - jak glosilo haslo na przedniej szybie. Maszyna zepsula sie trzy razy, raz na prawie 5 godzin postoju. W koncu dowiozla nas do Bukettinggi - ok 1000km na polnoc - 36 godzin jazdy, kwadratowe tylki.