Zostalismy wysadzeni na "terminalu" 3km od miasta. Bylo to nieuczciwe zagranie busiarzy, ktorzy w porozumieniu z kierowcami miejskich bemo(kolejna oplata) stosuja ta metode. My im palec i ruszamy z buta, nie takie odleglosci chodzilismy. Po dlugich poszukiwaniach znajdujemy miejsce do spania (50000Rp/2os.), ruszamy na jedzenie i za motocyklem.
Kilka minut po 6 wstajemy i gotujemy sie do wyjscia. Dajemy znac chlopakowi z hotelu by skolowal obiecane sniadanie, ktore po chwili konsumujemy (kawa i paczek). Ruszamy z niewielkim opoznieniem do sklepu sprzedajacego jednoslady Hondy - spotkany wczoraj motocyklista mowil, ze mozna tam tez wypozyczyc. Typek wyskakuje z kosmiczna cena, wiec ruszamy dalej. Zanim zdazylismy dojsc do jedynej wypozyczalni, spotyjamy portiera z sasiedniego hotelu, ktory proponuje nam swoj sprzet. Szybko wydostajemy sie z miasteczka i wpadamy w szose nizszej kategorii - w kierunku Langi. Okolice Bajawy to rejon zamieszkiwany przez ludnosc Ngada, jedna z najbardziej tradycyjnych spolecznosci Floresu. W Landze mamy pierwszy kontakt z materialna spuscizna przodkow ludzi zamieszkujacych te domostwa. Po srodku wioski stoi kilka ngadhu - wygladaja jak parasole, kryte strzecha na rzezbionym jak totem slupie. Bhaga natomiast jest jak pomniejszony dom (nie przekracza 3m wysokosci). Ngadhu i bhaga symbolizuja obecnosc przodkow i podtrzymuja pamiec o nich, miejscowi zabiegaja o przychylnosc ich duchow za pomoca roznych ceremonii (narodziny, sluby, pogzeby czy budowa domu). Zdarzaja sie swieta i festiwale polaczone z tancem i poswiecaniem bawolu. Ngadhu to odpowiednik meskosci, bhaga - pierwiastka kobiecego. Ogladamy niesamowitych ludzi zajmujacych sie swoimi, malo dla nas zrozumialymi zajeciami z uzyciem jeszcze bardziej tajemniczych przyrzadow. Po opuszczeniu Langi kupujemy slodycze dla dzieci, ktorych zawsze troche sie zbierze. Przez "bambusowy gaj" wpadamy na glowna droge. Ciezko skupic sie na sledzeniu dziur i innych pulapek - przed nami otwiera sie widok na okolo 2300 metrowy Gunung Inerie, bezkonkurencyjny, dominujacy nad cala okolica (ok 1500m wys. wzgl.). Prawie idealny stozek o wielobarwnym poszyciu, od ponad stu lat pozostaje w uspieniu, wspaniala gora.
Do Beli dojezdzamy po odcinku specjalnym o niesamowitym nachyleniu toru jazdy. Sama osada nie rozni sie wyraznie od poprzedniej ale tlo gorskie dodaje duzo uroku.
Po drodze do oddalonej o dluzszy kawalek Beny zatrzymujemy sie na wzniesieniu, powzdychac po raz kolejny patrzac na GORE. Chwilke pozniej dochodza do nas kobiety i udajac ze znamy indonezyjski lepiej niz na prawde odpowiadamy na pytania. Gdy dowiedzialy sie, ze my z polandii, wykrzyknely ze w Boawae jest ojciec Tadeus, ktory wczesniej przebywak wlasnie tutaj, polandia - bagus(dobra)! Na piszczacej od heblowania tarczy lub jeczacym na obrotach niskich biegow silniku docieramy w koncu do Beny. Widok ze wzniesienia, kilkaset metrow przed, otwiera nam usta. Uznawana za najlepiej zachowana i najbogatsza wies osadzona jest na krancu wzgorza dajacego rewelacyjna panorame - az do morza i oczywiscie do Gunung Inerie. Pomiedzy chatami, stopniowane jak tarasy pol ryzowych - klepisko z wyrastajacym wyzej nasypem oblozonym kamieniami. Na jego "dachu" wiele zgrupowanych kamiennych plyt i megalitow. Chodzimy jak zahipnotyzowani. Ziarno sie suszy, swiniak przywiazany do bambusowej nogi domu, pradu nie ma - czas stoi w miejscu, upal, cisza i spokoj. Napawamy sie ta atmosfera jakis czas po czym ogien w dol - w strone goracych wulkanicznych zrodel i Nage(najbardziej wysunieta na poludnie wies Ngada). Bedac juz blizej niz dalej zaczynamy miec watpliwosci czy pojazd da rade wjechac z powrotem, jesli tak to czy uda sie go nie uszkodzic. Droga jest fatalna 100x gorsza od tych zlych w okolicach Moni, co kilka (nascie) metrow, jadac w gore lub dol treba zwolnic do zera bo zawieszenie dobija i zawadzamy podwoziem o kamienie. Kurs chodzenia na motocyklu...
Po dojechaniu na miejsce, najwieksza atrakcja - najlepszy widok na gore do polowy w bialych chmurach. Samo Nage przyjemne, ale chyba nie bylo warte tej drogi... Mamy na mapie oznaczona drozke wiodaca do polozonego na wschod Wogo - skrot o kotrym nie wiadomo nic. Zanim zaczniemy go szukac podjezdzamy pod gorace zrodla. Tego sie nie spodziewalismy - gorace jak diabli, nie da sie utrzymac reki w wodzie dluzej. Gdzies w drodze powrotnej mijamy sie z wolniutko wspinajaca sie ciezarowka - to jeden dziennie, jedyny publiczny transport z Bajawy do wsi. Mamy szczescie i pewni starcy kieruja nas na odnoge - w strone Wogo. Od polowy jedziemy glowna nitka Floresu - czyli normalna polska ulica, uczucie jak na HD i najlepszych gorskich serpentynach, uuu.
W Wogo najbardziej podobaja nam sie okoliczne... drzewa - rosnace do gory, rozszerzajace sie i konczace zielona korona plasko - jakby powstrzymane przez tafle szklana. Poza tym perelka jest drewniana chata - sklepik z kartami do komorek odmalowana na czerwono, XXI wiek wkracza, zabawnie:). Jako ze wyeksploatowanego motorka trzeba oddac do 17, prujemy do Bajawy by w ostatnia godzine zobaczyc jeszcze (wjechac) na krater wulkanu nad miastem (Wawo Muda - 1725m.). Tam po drodze przez trawy przez pastwiska i trawy zblizamy sie do celu. Zostawiajac moto rzucamy szybko okiem na widoczne stad dwa i powrot na czas. To ze nic nie stalo sie naszemu motocyklowi to opatrznosc i fart niesamowity, do chociazby przebicia opony bylo przynajmniej tysiac okazji. Idziemy na wspaniala tania rybe w lokalnym barze, wstepujemy na bazar i kupujemy kilka calkiem nieznanych owocow. Delicje, dzien byl fantastyczny...