Miasto calkiem nowoczesne, zawdzieczajace swoj rozwoj przemyslowi rafineryjnemu. Pomimo niewatpliwie korzystnego wplywu na zamoznosc mieszkancow, przemysl odciska slad w sylwetce tego otoczonego wzgorzami i tropikalnym lasem miasta.
Na poludnie od portu w oczy kluja kominy, mnostwo betonowych i stalowo – blaszanych budynkow. Wraz z otwarciem mostku statek szturmuja tlumy. Poczatkowo wnerwia nas bezpardonowe zachowanie nowych pasazerow, starajacych sie wcisnac swe toboly w zarezerwowana przez nas przestrzen, oraz ciekawskie spojrzenia. Przyjdzie taki, kucnie albo stanie metr od ciebie i sie gapi. Patrzysz nan – patrzy, dajesz spokoj - ten dalej lipi I moze tak byc przez 10 minut! Tlumaczymy sobie ze moze nie widzieli jeszcze takich geb na oczy. Przy obiedzie stali wkolo amfiteatralnie, ryz leci na spodnie, nie ma wytchnienia). Oddalismy sie lenistwu – jak reszta. Z nastaniem wieczoru - tradycyjnie robia nam zdjecia. Ech, zycie gwiazd… ) Pan sprzedajacy chrupki o smaku ryby wrecza nam paczke za darmo. Sasiedzi z boku, widzac ze nam smakuja – kupuja dla nas kolejna.
Wieczorem poznajemy Sukarno, ktory mowi po angielsku calkiem znosnie i razem obserwujemy swiat za burta. Przed zmrokiem mijamy male wysepki – jedna od drugiej dziele dystanse kilkudziesieciu kilometrow i az trudno uwierzyc ze sa zamieszkiwane przez srednio 10 rodzin (z nazw sa nieznane pasazerom). To dopiero pustelnie – wyspy wielkosci podworka, a wkolo hektolitry wody. Jeszcze wieksza atrakcja byly skaczace niedaleko przeplywajacego promu delfiny!(kilkanascie). Z nastaniem wieczoru w jadalni I i II klasy tance i kareoke, klasa Eco bez obciachu obserwuje przyklejona do szyb). Cos zostalo z atmosfery Titanica.
Po 56 godzinach na pokladzie Dobonsolo przybijamy do Pare-Pare na Sulawesi!