Okolo piatej rano nasz sen zostal brutalnie przerwany - dotarlismy do stolicy Malezji.
Oszolomieni dodatkowo nowym miejscem wchodzimy do budynku dworca. Po chwili na zebranie mysli probujemy zorganizowac sobie autobusik dalej, do Singapuru, przechodzi nam jednak. Poza tym bilety wyprzedaja z wyprzedzeniem kilku kursow i szybko bysmy nie opuscili Kuala Lumpuru.
Trudno, idziemy do Chinatown, zjesc cos bo nas szarpie od pobudki. Jak czlowiek zje to nowe koncepcje pojawiaja sie szybciej, wiec ruszamy do informacji turystycznej. Pierwsze wrazenia z nowego kraju sa pozytywne w niemal 100%, ludzie sa mili,uprzejmi, pozdrawiaja, zagaduja ciekawie, miasto wyglada kosmicznie (moze to szok poczatkowy).
Po krotkim spacerku naszym oczom ukazal sie Masjid Jamek - najstarszy meczet KL, a po chwili slawne dwie wieze - Petronas Towers.
W informacji turystycznej obsluga marzenie, angielski swietny , mapki, niusy wszelkie i internet za darmo. Szybko podlaczamy sie do sieci by sprawdzic promy (Borneo).
Nie kursuja zbyt czesto - srednio raz na dwa tygodnie, a sa to jedyne dlugodystansowe i relatywnie nowe jednostki we flocie Indonezji. Rezygnujemy (prawdopodobnie) z odwiedzenia Brunei i poplyniemy 15-go z Nanukanu do nowego kraju. Zreszta Brunei to miejsce na dzien zwiedzania podobno.
Wszystko zalezy od tego czy dostaniemy wize do Ind.
Zostawiamy bagaze (w inform.) mimo ze nie maja przechowalni, uczynne panie zechcialy pilnowac ich za friko. Ruszamy do Twin Towers z nadzieja wejscia na Sky Bridge - balkon laczacy obie wieze na wysokosci 41/42 pietra (ok 180m). Petronas T. maja 452 metry wysokosci, bedac w czolowce drapaczy chmur swiata.
W pewnej chwili stajemy jak wryci na widok kolosow. Poczulismy dziwna radoche z obcowania z nowoczesna architektura (skrzywienie)?). W poszukiwaniu windy do mostku wpadamy w oko cyklonu - wypelnionego ludzmi mall'a z elipsoidalna studnia/holem
(na chyba 8 kondygnacji) w srodku. Na dole orkiestra jazzowa z pelnym zestawem lsniacych instrumentow. Dopiero po dluzszej chwili (Wojtek nie sluchal takich dzwiekow juz dosc dlugo...) zauwazylismy, ze w centrum stoi bolid formuly 1 i wysokie na poltorej kondygnacji zdjecie Kubicy - dzis jedzie w Malezji.
Dowiadujemy sie po poszukiwaniach ze biletow na most juz nie ma - ich liczba ma dzienny limit i by je dostac trzeba zjawic sie przed 8:30 rano.
Widac, ze w Malezji ludziom zyje sie niezle, ceny nizsze niz w kraju, poziom zycia jak w stanach. Przestrzenie publiczne starannie zagospodarowane, czysto, ogrody, parki, place zabaw, nowoczesne sklepy, fajne pojazdy, usmiechniete twarze odzianych modnie lub elegancko Malajow. Mimo ze kraj to republika islamska, nie ma tak widocznych zakazow i nakazow znanych z poprzednio odwiedzonych krajow - dla przykladu: alkohol ogolnie dostepny (muzulmanie nie pija - ich wybor), nie ma zakazu dystrybucji jak w Pakistanie czy Iranie. Ubior to kwestia indywidualnego podejscia do wiary - na ulicach spotyka sie zarowno kobiety zakutane od podlogi do czubka glowy w czarna szate, jak i prowokacyjnie ubrane laski. Spoleczenstwo wielokulturowe (muzulmanie, hindusi, chinczycy i inni), otwarte, nowoczesne i jednoczesnie znane z religijnosci.
Okolo 18 wrocilismy do informacji turystycznej i do 22 okupowalismy internet. Na wyjazd do Selangoru bylo juz za pozno, hotelu nie chcialo nam sie szukac (szczegolnie, ze na rano planowalismy wizyte w ambasadzie Ind. - znajdujacej sie w poblizu) wiec zajelismy lawki przed budynkiem Info. i spalismy na zmiane.
Okolo 7:30, po porannej toalecie i zostawieniu plecakow, ruszamy do ambasady.
Na miejscu tlumy jak przed amerykanska u nas, mezczyzni nie moga wchodzic w krotkich spodenkach, mamy problem? Przepiecie nogawek od Ani spodni i sprawa zalatwiona.
W okienku okazuje sie, ze bez biletu powrotnego nie mozemy dostac wizy.
Tlumaczenie po raz ktorys z rzedu, ze my po ziemi, ze Indonezja to cel naszej wyprawy i wogole marzymy o wizycie w tym kraju nie chca skruszyc serca PANI.
Ostatecznie laskawie zgadza sie przyjac wniosek, dajac marne szanse i mowiac by zadzwonic jutro. Wracamy troche smutni do centrum obmyslajac plan awaryjny. Znajdujemy hotel, robimy zakupy, pranie i padamy wyczerpani.
Nastepnego dzionka telefon w ambasadzie zajety caly czas. Po ktorejs -nastej probie, decydujemy, ze trzeba sie ruszyc te pare kilometrow i zobaczyc co jest grane.
Znana pani wydaje sie zaskoczona nasza wizyta. Po kolejnych tlumaczeniach doradza by napisac list tlumaczacy skad, gdzie, jak i dlaczego(bez biletu), ona przekaze go wyzej.
Wychodzimy przypominajac o dacie ewentualnego odebrania.
Wrociwszy do miasta zwiedzamy z zawodowego zainteresowania mall'e i oczekujemy na Emry'ego - przyjaciela malajskiego chlopaka Gosi N.).
Umowilismy sie rano, dzieki otrzymanego od Iskandara/Gosi numeru telefonu.
Zabiera nas na kawe w modne miejsce, nie ma mowy o placeniu...
Tam ucinamy sobie okolo godzinna pogawedke o wszystkim z naciskiem na Malezje i Polske, wyjawiajac po drodze (ku nieukrywanemu zaskoczeniu Emry'ego) ze Iskandara to my widzielismy tylko na zdjeciu:). Nie przeszkadza to jednak wogole zlapac dobrego porozumienia. Po pomysle naszego nowego przewodnika - ladujemy na tradycyjnej kolacji zartujac sobie i gadajac o pierdolach.., bardzo kontaktowy i mily czlowiek.
Wieczorem zabiera nas na przejazdzke po miescie odkrywajac troche historii, starszej i nowszej przed nami. Jako ciekawostke mozna podac ze planuje sie przeniesc stolice do Putrajayi - ok2020r.
Zajezdzamy jeszcze pod wieze telekomunikacyjna - 420m., ale slona oplata za wjazd na taras widokowy zniecheca nas. Po wszystkim podwozi nas pod sam hotel, gdzie zenamy sie serdecznie, moze spotkamy sie w Polsce, kiedys - jak Allah pozwoli...
Rano zrywamy sie wczesnie i juz jestesmy pod dwoma wiezami. W kolejce juz ze 200 osob, na szczescie biletow do rozdania 800. Za nami - ku obustronnemu zdziwieniu - staneli Krystyna i Zbyszek, polacy mieszkajacy w Szwecji - bardzo wesola i ciepla para.
Razem ogladalismy projekcje 3D o firmie i budynku Petronas i wyjechalismy szybka winda na 42 pietro.
Po ladowaniu wcielismy ciepla bule i ruszylismy ku atrakcjom, ktore wczoraj pokazal nam Emry. Po Masjid Jamek (mijany pierwszego dnia) doszlismy do Merdeka Square - gdzie w 1957r. zostala proklamowana niepodleglosc nowego kraju Malezji (od brytyjskiej kolonizacji/okupacji). Przy zielonym placu stoi ratusz (kolonialny styl), muzeum historii narodu, maszt z flaga i Selangor Club (klub oficerski).
Minelismy stary dworzec kolejowy by po chwili dotrzec do Meczetu Narodowego, gdzie zaopatrzylismy sie w dwa tuziny ulotek o Islamie. Kolejny punkt programu - Muzeum Narodowe, ciekawa, nowoczesna ekspozycja, wiele multimediow. Wyszlismy z powodu glodu i zmeczenia wczesniej. Zjadamy zupe i kilogram mangostanu - ulubiony owoc, zapada noc.
Dzis dzien prawdy. W drodze do ambasady zdobywamy grzalke(!) - juz trzecia na naszej wyprawie. Kupujemy pamiatke i zmierzamy po wiesci (dobre, mamy nadzieje).
Wychodzimy gdzies z boku i postanawiamy wziac boczna uliczke. Ta decyzja byla pierwszym krokiem w przepasc. Po minucie rozpetala sie burza i rozpadal niesamowity deszcz ktory przemoczyl nas doszczetnie w jedna minute. Zdenerwowani kluczylismy w gmatwaninie uliczek zdajac sobie sprawe ze do odebrania wiz mamy jeszcze tylko 45 minut. Swiat zmienil sie calkowicie - wszystko plynie, mgla pozaslaniala punkty odniesienia, nie mozemy sie zorientowac gdzie my wlasciwie zaszlismy...
Sytuacja staje sie dramatyczna bo kazda rzecz z kieszeni czy plecaka oblewana jest prysznicem z nieba. Zatrzymujemy sie pod mikro-daszkiem i wylaczamy telefony, chowamy zawiniete w siatki aparaty. Miejsce gdzie zatrzymalismy sie okazalo sie byc konsulatem Arabii Saudyjskiej, postanawiamy spytac straznika o droge. Nie wie...
Widzac kogos wazniejszego w drzwiach biegniemy ku niemu nie pytajac o pozwolenie.
Odziany w biala szate Arab zdziwil sie i zatroskal nasza sytuacja - zostalo ok 25minut a jutro rano mamy zarezerwowany od miesiaca lot na malezyjska czesc Borneo (paszporty w ambasadzie). Mowi zeby poczekac, czekamy, minuta, dwie, wraca wreszcie!
Macha reka i informuje ze jego kierowca zawiezie nas do ambasady! HA!
I tak znowu, po raz ktorys niewolnicy Allaha ratuja nam tylki! Dzieki!
Na miejscu wbiegamy do pomieszczenia i od razu w kolejke. Pani bierze papierek i mowi by poczekac, a my w tym czasie suszymy wszystko na oczach innych petentow. Uoyjtiieik suitik! - juz przy okienku - i prosze panstwa co za finisz, mamy wize na dwa miesiace!!! Bez biletow i na okres jaki chcielismy (nie miesieczna jak zazwyczaj).
Przeczekujemy deszcz pod zadaszeniem i maszerujemy dziarskim krokiem do miasta.
Dzis wieczorem jedziemy na lotnisko bo tak wczesnie nie ma wyboru w transporcie i za nocleg jeszcze trzeba by bylo placic - bedziemy juz na miejscu. Jutro o 7:50 odlot.
Wpadamy jeszcze na net (teraz), a za kilka godzin dolaczymy zdjecia z innego miejsca(w informacji maja blokady na sprzet:)). Tymczasem.