Bez pospiechu z pobudka tym razem - postanowilismy wczoraj ze dzisiejszego dnia porozgladamy sie po miescie i wpadniemy do jednego ciekawego muzeum.
Posiedzielismy na necie chwile po sniadaniu, dyszac od goraca.
Przez krotka chwile myslelismy ze jednak odwiedzimy Angkor ale stracilismy zludzenia po pozyczeniu rowerow z hotelu w ktorym mieszkamy. Po okolo 15 minutach pedalowania jeden z nich zacina sie na amen - korba dociska do gniazda w ramie tak mocno ze nie da sie ruszyc... Zwracamy lipny spprzet.
Nie denerwujac sie brakiem wehikulu na na jutrzejsza jazde (ok.40-50 km) idziemy powoli do Muzeum Min Ladowych.
Gdy minela ponad godzina marszu pod niemilosiernie grzejacym sloncem zaczynamy dopytywac sie o droge (mialo byc jasno i czytelnie oznakowane). Okazuje sie ze jeszcze ponad kilometr. Po dwoch bierze nas nerw na precyzje mapki w przewodniku iniedorobionych informatorow. Dochodzac w koncu na miejsce wylaczamy system na chwile przysiadujac na laweczce we wzglednym cieniu.
Muzeum Min Ladowych zalozone przez czlowieka o imieniu Aki Ra to wyjatkowa sprawa.
Zalozyciel biegal z bronia w szeregach Czerwonych Khmerow jako dziecko (bez wyboru), ktoremu rezim odebral wlasnie oboje rodzicow. Po wkroczeniu Wietnamczykow, wcielono go w ich szeregi (pod grozba smierci w razie odmowy) gdzie walczyl az do 1990 roku - przechodzac nastepnie do armi Kambodzy.
W czasie wojen szkolono go w zakladaniu i rozbrajaniu wszelkiego rodzaju min i innych wybuchowych pulapek.
Po wystapieniu z wojska rozpoczal na wlasna reke rozminowywac rejony zamieszkale przez ludzi i okoliczna dzungle. Dal dom, prace i wyksztalcenie ok. 30 dzieciom ucierpialym na skutek spotkan z niewypalami.
Na miejscu bardzo duzo interesujacych faktow na temat min (budowy, produkcji itp.) - oczywiscie - plus mnostwo eksponatow. Muzeum utrzymuje sie z wolnych datkow, aniol nie czlowiek tem Aki.
Wracamy motorkiem z probojacym oszukac nas na miejscu kierowca.
Zalatwimy jeszcze goscia na jutro (bardzo) rano i powrot do legowiska.