Po tym swiatecznym obiadku Wojtek tak sie strul ze wisial nad kiblem w nocy rozmawiajac z tygrysem, a bolesci brzucha spowodowaly, ze nie mogl wstac nastepnego dnia z lozka. Zwlokl sie w koncu w porze obiadowej na kefirek z chlebkiem ale juz nie lubi pakistanskiego zarcia. Dobrze w kazdym razie ze sie wyzbieral. Wieczoem wyjechalismy do McDonalda ku uciesze dzieci. Przy okazji zagladnelismy na bazaar gdzie suknie slubne przyprawily nas o zawrot glowy. Gdybysmy wracali samolotem kupilibysmy jedna :).
W niedzielny poranek moglismy szczesliwie wyruszyc na wycieczke cala rodzina.
Gulfam zciagnal swojego przyjaciela ktory mieszka na terenie starej czesi Lahore, w celu swiadczenia uslug przewodnika. Na poczatek sniadanie na popularnej foodstreet. Uszczypliwe pytania czy moze tak goracej zupki z kozlego lba na poczatek. Po wczorajszej walce - dodatkowo widokach i zapachach tutaj, to wywoluje skurcz w kiszkach. Sama uliczka, odrestaurowana kilka lat temu, wyglada ladnie, dodatkowo w nocy zamykaja tu ruch kolowy i rzesistym oswietleniem podkreslaja nastroj. Po jedzeniu ruszamy na objazd wokol murow miasta, zatrzymujac sie po drodze. Wpadamy do krolewskich lazni, meczetu Wazir Khan i zlotego meczetu. Pierwszy to pocztowka i miejscami zachwycajace dzielo, z uliczka handlowa wokol wlasnego placu i wycinanymi z ceramiki mozaikami (nie malowanymi). Cieplo dzis niewiarygodnie wiec wypijamy na ulicy po szklanie wyciskanego soku z pomaranczy. Odwiedzamy jeszcze nowy meczet Data Darbar ? czlowieka o ktorym mowi sie ze sprowadzil islam na te tereny (VIIIw.).
Przetykanie przyjemnosci, tym razem lody i nietknieta paskudna rozowa herbata (tradycyjna), w koncu dzis mamy taki rodzinny dzien z Gulfamami. Wracajac wejscie do kosciola z nami w roli przeowdnikow ? tym razem, dla dzieciakow po raz pierwszy, zazwyczaj wogole muzulmanie nie sa wpuszczani. Na koniec jeszcze wizyta w rezydencji bedacej jednoczesnie galeria obrazow, otworzonej specjalnie dla gosci z daleka, tak juz maja.
Od jakiegos czasu ? mimo nieocenionej goscinnosci i zyczliwosci panstwa Rashid ? mamy ochote wyrwac sie dalej i przemieszczac sie wlasnym tempem i po swojemu.
Z powodu zatrucia mamy jeden dzien straty, ktory poswiecimy na odwiedzenie akademii sztuk przepieknych NCA i narysowanie jakiegos szkicu dla naszej pakistanskiej rodziny.
Jak wymyslilismy, tak robimy. National College of Art to miejsce skupiajace ludzi tworzacych rzeczy na innym zupelnie poziomie od pendzabskiego uniwersytetu. Z tego miejsca zaczyna sie kariera wiekszosci artystow pakistanskich. Miniatury jakie maluja na zakonczenie 3 roku studiow, klada nas na ziemie, zarowno tradycyjne ?mugalskie, perskie jak i nowoczesne o politycznym (czesto) przekazie. Zreszta we wszelakich ekspozycjach duzo antyamerykanskich motywow, znak czasow. Atmosfera wewnatrz zupelnie zaskakujaca, studenci lataja z fajkami, oblewaja sie kola, biegaja po dachach, robia hepeningi, towarzystwo prawie zawsze mieszane, rozbawione i wyluzowane, inaczej niz za murem, glownie przez segregacje. Wydzial architektury jakby pusty niestety, nie widzielismy za duzo, jakies rendery, mocniej czuc zwiazki z tym konkternym miejscem na swiecie. Zabralismy sie za rysunek, obczailismy wczesniej miejsce na bazarze gdzie sa ramki, gosc siedzi do 21, mowi zeby byc z obrazkiem i no problem. Siadamy i skrobiemy (ania propozycje urzadzenia wnetrza i strefy wejsciowej do domu - od zewn.- cos tam bakneli o tym kilka razy ze my akurat jestesmy wyuczeni i?)), idzie powoli bo co chwila odwiedzaja nas zaciekawieni ludzie, herbaty sznurem suna do naszego stolika:). Po jakims czasie podchodza mlodzi goscie i tak od slowa do slowa dowiadujemy sie - mowiac o nas ? ze oni tez studiuja architecture w Abbottabad.
Pogadalismy chwile, poznalismy ich profesorow ? wszyscy byli tutaj na wyciecze. Zapraszaja nas na jutro do swojego (rzadowego) autobusu by pojechac z nimi do Abbottabad. Zobaczymy.
Z oprawy obrazu na dzis nici, pan mowi ze szans nie ma, decydujemy by wreczyc tak po prostu. Reszte wieczoru ? w domu ? spedzmay na przesuwaniu mebli.
Od rana siedzimy w domu ? dostalismy esemesa ze pozwolenie maja i mozemy jechac z wczoraj poznanymi studentami do ich miasta. Pojedziemy jak zdazymy, autobus za ok. 3-4 godz. ale rodzina ma jeszcze plany wobec nas.
Zdazylismy jeszcze wpasc do dziadko- wujka aby obejrzec jego kolekcje plyt, adapterow, wzmacniaczy i tym podobnych sprzetow. Robi ogromne wrazenie bo wiekszosc z nich ma ciekawa historie (nalezalo do kogos slawnego) i w dodatku wszystkie dzialaja co mielismy okazje uslyszec na wlasne uszy :)