Pociag ma 2 godziny opoznienia, dojezdzamy gdy juz jest jasno. Niestety znowu leje.
Decydujemy dojechac do najblizszego przejscia z Turcja autobusem i tam zlapac stopa bo na nogach wiemy ze nie wolno. Po godzinie wysiadamy jedyni i idziemy w strone przejscia - 500m., tam same tiry, duzo tirow.
Jeden Macedonczyk godzi sie nas zabrac ale nie wie jeszcze dokad pojedzie bo boss nie powiedzial. Wiec moze ?zmir moze Ankara.
Izmir zupelnie nie po drodze bo nie przez Stambul, a juz wrocilismy wspomnieniammi do poprzedniego pobytu i przeswietnych ryb smazonych na lodzi pod mostem Galata.
Kupilismy wizy , odprawieni w dwie minuty, czekamy za szlabanem na naszego kierowce.
Oclenie duzych samochodow trwa dosyc dlugo ,a my zaczynamy marznac.
Pytamy jednego francuza ten jedzie do Bursy, nie za barzdzo dla nas.
Po chwili zatrzymuje sie Turek i juz weseli siedzimy w przestronnej kabinie zmierzajac w kierunku Stambulu.
Uczymy sie tureckiego, jemy pyszne pistacje, czasu mamy sporo bo pospiechu nie czuc - 250km. 5godz.
Kiedy nas zatykalo ze zmeczenia nasz szeryf nagle wrzeszczal - Temel!, Fat?me!
No i dalej, a jak dzieci i co w rodzinnym Rize...