Nie bylo tak zimno w nocy jak nad Khov. Dopiero dzis mozemy zobaczyc jak prezentuje sie sceneria wokol jeziora. Praktycznie z kazdej strony gory - lyse zazwyczaj, z wystepujacy mi czasem nagimi skalami na szczytach. Przy brzegu rzuca nam sie w oczy z daleka grupa czarnych stalagmitow. Po podejsciu okazuja sie to byc sztuczne twory, kopce wotywne ze skaly wulkanicznej. Wiekszosc poranka i wczesne popoludnie spedzamy na praniu ubran na brzegu. Jest pogodnie wiec wybieramy sie zobaczyc najwieksza z okolicznych atrakcji - dawno wygasky wulkan. Po wyjsciu na jeden ze szczytow usmiechamy sie przypominajac sobie Indonezje... Lubimy wulkany.
Zaraz po prawej, pod nami ukazal sie jeden bardzo wyrazny krater zalesiony wewnatrz, po srodku, jakies 2km od nas raczej znieksztalcony i niekompletny, a troche dalej ten najwiekszy. Wszystkie trzy wyrozniaja sie w otoczeniu z powierzchni zastyglego morza lawy. Niegdysiejsza erupcja wulkanu spowodowala powstanie tego polozonego na wysokosci 2060metrow jeziora - przecinjac koryto plynacej tu rzeki. Cieszymy sie z naszej beztroski. Wieczorem dzielimy sie wrazeniami z podrozy z Polakami kempingujacymi obok. Gadamy do pozna z Kuba i piwkiem w reku.
Rano dowiadujemy sie, ze nasza prosba zostala rozpatrzona pozytywnie na zgromadzeniu i mozemy jechac zolta strzala nawet do UB. Zegnamy sie z Paulina.
Dzien szary, aura kaprysna, przysypiamy pomiedzy jednym a drugim dolkiem. Po tylu dniach gapienia sie za okno zainteresowanie z monotonnego krajobrazu przenosi sie na faune. Widzielismy wiecej orlow, niz prawdopodobnie licza polskie parki narodowe w sumie.