Minute po 18 dojezdzamy do slicznie polozonego Tsetserlegu. Wszyscy ciagna do przewodnikowej "atrakcji" - restauracji z zachodnim zarciem. My probujemy sie wymigac pod pozorem wymiany kasy ale holenderka Magda naciska i placi. Zjadamy naprawde srednie dania i dziekujac Magdzie wypadamy. W mrzawce znajdujemy bank i po kwadransie wracamy do reszty z grubszym portfelem i ciasteczkami. Pomysl grupy to poszukiwanie taniego ger-kampu, bo zony sa przeziebione i zmeczone. Po 30 minutach jazdy ladujemu na poletku przy rzeczce i powtorka z ostatnich dni - namiot (wlasciciel ger-campu pojechal do UB). Najwieksza przygoda tego nudnego dnia byl przystanek przy wielkiej skale na srodku laki, owianej lokalnymi legendami.
Znowu zimna noc, jak skurczybuk. Amplituda doby jest zaskakujaca. Podnosimy sie sprawnie i dalej przed siebie. Prowadzimy rozmowy z ciekawymi dzikiego kraju Polska ludzmi.