Geoblog.pl    wojtan    Podróże    Dookola Azji    zabawa po mongolsku
Zwiń mapę
2007
11
lip

zabawa po mongolsku

 
Mongolia
Mongolia, Erdenet
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 39940 km
 
Zajmujemy miejsce w lozy i czekamy, ludzie najwidoczniej tez czegos oczekuja. Trafilismy na uroczystosc rozdania medali. Przygladamy sie zapasnikom i jezdzcom wyscigowym, z ktorych czesc dopiero co nauczyla sie chodzic - takie pyrtki a smigaja jak husaria i to bez siodla. Taki kraj, kazdy umie jezdzic konno, nie pozniej niz w wieku 5lat. Uroczystosci nie ma konca. Kupujemy pol arbuza i wspinamy sie na sasiednia gorke, gdzie wsrod namiotow obserwujacych rozkladamy swoj. Nawiazujemy znajomosc z rodzina obok, ktora zaprasza nas do domu. No ale tak jakos glupio zastanawiamy sie czy powinnismy tak uswinieni robic im problem, ze w koncu daja za wygrana i zostajemy sami. Przed naszymi oczami 70000 miasto (jedno z najwiekszych w M.), za nami jedna z 10 najokazalszych kopalni miedzi na swiecie.
Skladajac namiot znow zostajemy zaproszeni do mongolskiego domu. Planujemy znalezc transport do oddalonego o 12-16 godzin jazdy Moronu jak najszybciej wiec dziekujemy uprzejmie i turlamy sie na dol. Wiemy, ze w Palacu Sportu w centrum mozna wziac prysznic. Widoczki miasteczka dzikiego wschodu zatrzymuja wzrok na chwile, np. miastowy w tradycyjnym stroju parkuje konia przed obdrapana klatka szarego bloku.
Zanim zmyjemy z siebie sztuczna opalenizne robimy przeglad busow i publicznych dzipow (UAZ-ow) w poszukiwaniu wlasciwego. W domu sportu dostajemy co chcielismy, goraca woda daje niemal ekstatyczne przezycia (pierzemy tez ubrania). Idziemy w miejsce wsazywane przez madry przewodnik za busem do Moron. Po drodze zatrzymuje sie przy nas facet (samochodem) i ze startu mowiac tugrig niet! pokazuje by wsiadac, wezmie nas gdzie chcemy. Niestety na placu ani jednego pojazdu. Tlumaczymy gdzie chcemy jechac i w efekcie wracamy na sprawdzony juz wczesniej parking. Wyrazamy nasze zaskoczenie cena i brakiem ustalonej godziny wyjazdu. Ujanga mowi ze jedziemy do jego baru i tam podzwonimy i pomyslimy...
Gdy dojechalismy okazalo sie, ze jest to najprawdopodobniej najszykowniejszy lokal w Erdenecie. Zastawa, kieliszki, kanapy Vip roomy, mini scena i biegajace dziwczeta. Ujanga wpada na pomysl polaczenia sie z jego polska znajoma a w miedzyczasie podjal nas napojami chlodzacymi i wykwintnymi potrawami na goraco)...
Seria telkonferencji z mila pania doktor z UB i wszystko jasne - co, kiedy i za ile. Po jedzeniu odwozi nas na dworzec, ugaduje sie z kierowcami za nas i wreczajac reszte z przejazdu dorzuca 10000TGR (9+$)- na wode:) nie dalo sie oddac, uciekal. Pomachal nam z samochodu.
Ruszamy zaraz, krazymy godzinke po miescie (za klientem) i rura na zachod. Jest nas w sumie 8 osob, w dwoch rzedach i bagazniku. Przez kilka dziesiat (male) kilometrow mamy asfalt, ale ponad 400 do zrobienia po calkiem innej nawierzchni. Wspaniale, zielone, pagorkowate przestrzenie - podskakujemy pod sufit na tej polnej drodze krajowej, tak mijaja kilometry a my zaczynamy rozumiec jak wyglada jazda po Mongolii.
Okolo 17:30 mamy jakas usterke, co wymusza postoj na pol godzinki (naprawa/ podziwianie otoczenia). Drugi przestanek przy rzeczce daje szanse wyprostowac bolace od scisku i kontrowania kolana, jednak na zewnatrz chmary much i inyych owadow napastuja czlowieka. I tak dojechalismy do jakiejs wioski, gdzie u lokalnego gospodarza zjadamy makaron z tlustym miesem. Na deser znalazla sie flaszka ktora trio z kierowca wlacznie i pomoca Wojtka zalatwua w nie wiecej niz 5 minut. Na popitke airag - zsiadle mleko klaczy. Po wszystkim kierowca znacznie bardziej rajdowy a rzeszta dlugo podspiewuje ludowe piosenki. Jest super.
Trzeba sie trzymac non stop by uniknac zderzenia ze stalymi el. Uaza. Nabijamy sobie kilka guzow, a Ani przecieraja sie spodnie od blokowania sie kolanem. Te drogi Mongolii to niesamowita sprawa - w centrum miasteczek fragmenty asfaltu, a dalej jedynie slady wyjezdzone w stepie. Raz na czas rzeka baz mostu, ciezkie do sforsowania suche koryto i inne odcinki specjalne... W nocy gubimy sie na 1.5 godziny (mimo za to tr. publiczny i jezdza kilka razy w tygodniu ta trasa). Blyskawice rozswietlaja niebo nawolywania do jurt nie daja rezultatu, wszedzie spia jak zabici, a z psami pasterskimi nikt nie zamierza sie mierzyc. W koncu chlopki stwierdzaja (w im tylko wiadomy sposob), ze ten slad, a nie inny doprowadzi gdzie trzeba. O 7 jeszcze jedna mal naprawa, pol godzinki pozniej - po ok15g. jazdy stajemy w Moron. Deszcz zaczyna padac, szukamy glodni jakiegos baru - wszystko zamkniete. 17-tysieczna stolica prowincji jeszcze spi.
Udaje sie znalezc otwarty sklep i pod daszkiem wsuwamy kanapki z oranzada.
Po deszczyku ruszamy na drozke wyjazdowa, na okazje. Siedzimy, nic nie jedzie.
Z pobliskiej zagrody zapraszaja nas do siebie - goscinni ludzie w tym kraju. Wolimy jednak czekac na okazje. Przynosza nam kanapki z twarozkiem, tak po prostu. Ruszamy przed siebie bez motywacji bo te 118km mozemy isc 3 dni...
Kolejne autka zatrzymuja sie by pokazac, ze zaladowane sa na ful. niefajnie.
W koncu zabieramy sie dzipkiem wynajetym przez pare francuzow (jeszcze w stolicy) za cene 2x nizsza od zakorkowanego ludzmi miejskiego busika, za friko nie chcieli)...
Niezle, bo dojezdzamy do samego jeziora jakies 50-60 km dalej, a nie do Khatgalu gdzie tr. publiczny konczy bieg.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Mamuśka
Mamuśka - 2007-07-25 13:29
Rewelacja, aż dech zapiera. Karolina zdobywa dzisiaj Babią Górę. Całuski.
 
 
wojtan
ania szewczyk wojciech świątek
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 181 wpisów181 208 komentarzy208 590 zdjęć590 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
15.11.2006 - 25.08.2007