Za rada dziwczyny z recepcji skierowalismy sie na pobliskie skrzyzowanie (z kartka napisana po chinsku) by namierzyc pojazd ktory zabierze nas do Zhu Jia Jiao.
--ale jajo wlasnie panienka od internetowej kafejki zapuszcza ostre disko po polsku - a a jaja, dobry didzej tutaj gra! spiewaja chlopaki, huauuaaaha!
Nie okazalo sie to trudne - dzieki notce i po dwoch godzinach docieramy do chinskiej Wenecji. Po drodze zauwazylismy jak wieli jest Szanghaj. Wsrod setek wiezowcow spostrzeglismy, ze rywalizacja pomiedzy HK i SZ. to nie kit - namierzylismy zarowno "podrobke" HSBC jak i Bank of China - w obu przypadkach gora HK.
W Zhu Jia Jiao wusiadamy przed barem gdzie napelniamy baki.
Kupujemy po bilecie pozwalajacym na wejscie na teren miasteczka. Przekonujemy na migi satraznika w hotelu po drodze by potrzymal nasze plecaki, bo przechowalni brak.
Szybko pobladzilismy w szczelnie zabudowanych waziutkich alejkach. Po chwili przez otwarte partery dostrzeglismy, ze po drugiej stronie budynki granicza z woda. Dostalismy sie na nabrzeze, gdzie studenci malarstwa meczyli sie nad akrylami - sredniutko... Przeszlismy 5-cio lukowym mostkiem na kolejny cypelek. Do Wenecji to temu tyle co Szydlowowi do Krakowa.., jednak doceniamy spokuj, jednorodnosc stylu i mnogosc drewnianych detali i ozdobnikow. Pokonalismy jeszcze kilka mostkow bladzac miedzy malymi, biednymi domkami. Po wszystkim idziemy na zajezdnie autobusow - chcielismy sie przemiescic do Suzou, nie ma... Stary przewodnik. Po powrocie do Szanghaju jedziemy nocnym pociagiem do Nankinu. O maly wlos nie przespalismy celu.