Osiagajac po drodze 200 km/h (elektroniczny wyswietlacz) pokonujemy te 160 km w niecale 60 minut. W Shenzenie nie moglismy znalezc lokalnego pociagu, wszyscy robili bezradne miny i wskazywali na kasy "rakiety". Nasz przewodnik ma juz 7 lat, w Chinach XXI wieku to juz kupa czasu, ,moze ich nie ma, moze nie ma o tej porze.
W Kantonie (Guangzhou) okazuje sie, ze pociagow do Szanghaju juz dzis nie bedzie, dopiero jutro o 18 z minutami. Po dokladniejszym sledztwie tablicy z "choinkami" i usilnym domaganiu sie w okienku kasowym dostajemy bilety na osma rano. Cieszymy sie. Z terminalu autobusow lokalnych, po wykonaniu kolejnego zadania z gatunku teleturniejowych kalamburow dostajemy sie do autobusu nr 15 (nocny) i w niewiarygodnym scisku jedziemy do dworca glownego 40 minut. Wydostajemy sie turbujac i tratujac pasazerow placakami a tu kolejna niespodzianka- wielki plac przed rownie pokaznymj budynkiem wypelnia z tysiac przynajmniej siedzacych osob na plycie- pierwsze skojarzenie Woodstock Festival. Okazuje sie, ze dworcowe poczekalnie sa na noc zamykane. Zasiadamy na plecakach na skraju. Wojtek robi male zakupy spozywcze na droge- 21 godzin i czekamy. Upewniamy sie u paletajacych sie wkolo policjantow czy ten dworzec to TEN. Tak, jest dobrze ale gliniarz kiwa srogo palcem i daje do zrozumienia, ze nie wolno tu zostac. Mowi bysmy poszli do budynku policji, tam wskaza nam hotel, bo tu spac nie powinnismy. Wcale nam sie nie usmiecha jakikolwiek kontakt z wladzami (co wiaze sie z okazywaniem paszportow) wiec przysaiadamy na karimacie przy samej bramce, gleboko w tlumie. Spimy na zmiany.
Przed osma juz jestesmy w pociagu szukajac swoich miejsc i jedziemy.
Przed soba mamy osobliwa parke- kolo siedemdziesiatki. Dziadzio jest niezle zalany, babka leje go lokciami a on z nami walczy o miejsce na nogi (kladac bez zanady zagrzybione stopy miedzy nami na naszym siedzeniu). Dziadzia robi zamieszanie bo ktos wydal mu podrobione 50 yuanow (jak z drukarki), potem piekli sie jeszcze bardziej gdy wnerwiony pociagowy sprzedawca (po 10 podejsciu dz.) rozrywa uparciuchowi nominal. Probuje zasnac owijajac sie wkolo babeczki jak kilkuletnie dziecko, spada na ziemie. Smiech na sali ( w wagonie).Za okno nie chce nam sie patrzec- leje i szaro.
Pospal rolnik jeden i znowu go nosi- wygrzebal jakies zaskorniaki i kupil 2 zupki instant i flaszeczke. W sposob w jaki panstwo zabierali sie do zupy (i ogolne maniery) pozwalal przypuszczac, ze to pierwsza podroz tak nowoczesnym srodkiem transportu. Poza dwoma wielkimi worami mieli ze soba duzy, stary blaszany czajnik i wiadro, w ktorym staly gumiaki zasypane "przekaskami". Czas powoli plynal. Gdy flaszeczka pekla wysyplulal na piwko, ktore lalo mu sie z ust przy kazdym lyku. Poza tym w pociagu nic sie nie dzialo- jedlismy zupki i ciastka , mowilismy ze po chinsku nie mowimy i spalismy doprowadzajac nasze ciala do twardosci skaly.