Chytry plan zrodzil sie jeszcze w Luang Prabangu.
Skladamy wnioski, dla pewnosci zapisujemy numery stron na aplikacjach. Musimy czekac do czwartku. Po wyjsciu
robimy kilka krokow gdy zatrzymuje sie znajomy samochod - znany nam pan
ambasador RP. Podwozi nas do miasta. Na
pozegnanie wyraza nadzieje, ze Chinczycy pamietliwi nie sa.
W Vientianie czujemy sie jak u siebie, wiemy gdzie co jesc, gdzie tani
internet, owoce itd.
Pierwszej nocy pozarlo nas strasznie jakies badziewie dziesiatki
ugryzien i swedzi piekielnie...
Piaty raz zaczynamy spacerek, uczucie jakbysmy do pracy
chodzili). W mongolskiej uprzejmy urzednik (aj!) wrecza talony
otwierajace droge do Mongolii!
Wszystko uklada sie spoko jest 2:0 ale stres nie przechodzi bo tylko
bezbramkowe zwyciestwo daje szanse awansu.
Z naszego sledztwa wynika, ze kupno biletow do Hanoi w miescie (agencje)
jest tansze niz podroz na raty, czy kupowanie bil. na dworcu. Spieszy
nam sie.