Prosto z pociagu poszlismy do hoteliku, w ktorym dwa miesiace temu (czas leci...) zostawilismy wielka, zielona siate naszych rzeczy. Pan powital nas z usmiechem ale entuzjazm mu z deka przeszedl gdy na pytanie nr 1 czy zostajemy na noc odpowiadamy przeczaco. Odbieramy nasz pekaty pakunek i w sali sniadaniowej zaczynamy re-organizacje posiadanych dobr. Po wsteppnej przebierca Ania idzie na prysznic lecz po kilku krokach hotelarz ja dopada i zabrania isc na gore (jako nie-goscie) wskazujac ubikacje na dole. Po kolei bierzemy prysznic w ciasnym pomieszczeniu za pomoca wezyka. Zegnamy sie z niesmakiem przypominajac sobie jak 2 mieszki temu mowil, ze lubi twardych ludzi. Baj...
W poczekalni duzego dworca nic sie nie dzieje wiec Wojtek jedzie do dzielnicy turystycznej w poszukiwaniu tanich, przydatnych dalej przewodnikow. Wraca w srodku hymnu caly dworzec stoi na bacznosc i slucha melodii z glosnika. Okolo 18 pakujemy sie do wagonu cieszac sie, ze nie ma za wiele ludzi.
Jedziemy na polnoc - w kierunku domu. Moze ta radosc troche przedwczesna ale szybkie przemieszczanie sie powoduje taka delikatna euforie.
Ruszamy, zapada zmrok, raz na kilkadziesiat minut stajemy na bezludnej stacji prawie pozbawionej swiatla. Przed stacja docelowa dluzej zawieszamy oko na konduktorze - brazowe spodnie to jedyna oryginalna czesc ubioru jaka na nim pozostala. Pod kapeluszem, w koszulce na ramiaczkach, obwieszony amuletami i talizmanami - wyglada jak krokodyl Dundee:).