Na samym poczatku dowiadujemy sie, ze ceny polaczen sa 2x drozsze niz te same z Malezji. Postanawiamy w drodze powrotnej dojechac do Johor Bahru i z tamtad dalej. Nie mamy co zrobic z plecakami. Poszukiwania trwaly zdecydowanie za dlugo - wszedzie tlumaczono nam, ze ze wzgledow bezpieczenstwa nie maja magazynow. W koncu "podrzucilismy bombe" do Kerfura. Wolni od ciezaru zakupilismy obiad - mleko czekoladowe, chleb i wode. Znowu tracimy czas bo nie wyszlo placenie karta (od 20S$), ringitow nie akceptuja, singapurskiej waluty nie mamy. Kantor najblizszy zamkniety - pani poszla na lancz. W koncu udaje sie dostac w lape trocha gotowki. Zjadamy szybko co kupione i podchodzimy do Esplanade - nowoczesnego centrum teatralno - rozrywkowo - handlowego. Dwa wielkie bable przypominaja owoce duriana (tego smierdziela). Kolce stanowia stalowe oslony przeciwsloneczne. Niestety sale koncertowe zamknieto dla zwiedzajacych - zaspokajamy sie holem i jego otoczeniem.
Po drugiej stronie rzeki stoi Merlion - pol-ryba pol-lew (symbol Singapuru), wysokie wiezowce, stara poczta przerobiona na ekskluzywny hotel. Z brzegu widac wielkie inwestycje majace sie nijak do polskich "wiekowych przedsiewziec". Wokol niegdys najwazniejszego placu miasta - Raffles Place zgromadzone sa wiezowce. Historyczne, biale, zeliwne mosty spinaja brzegi rzeki laczac nowoczesne DownTown z dzielnica pokolonialna. Z wszystkich miast tej czesci swiata - to ma najwiecej budynkow swiadczacych o przeszlych czasach. Obok miejsca gdzie w 1819 roku stope postawil
Sir Raffles (budujac w rezultacie na prawie bezludnej wyspie glowna brytyjska baze w Azji pd-wsch. i glowny przystanek na handlowym szlaku z Chin do Indii) stoja: stary parlament, ratusz, sad najwyzszy i katedra sw. Andrzeja (kamienna iglica przywodzi na mysl koscioly NY). Idac dalej na zachod, doszlismy do reklamowanych super-nowoczesnych centrow handlowych (z zawodowego zainteresowania), w Polsce juz mamy podobne. Wracajac zachodzimy do dzielnicy arabskiej by rzucuc okiem na slawny meczet Sultana. Prowadzi do niego aleja obsadzona palmami, wsrod ktorych stoja kawiarniane stoliki. Duza, cebulasta, zlota kopula wienczy bryle. Na koniec podeszlismy do Esplanade by naswietlic kilka zdjec swiecacych i jezacych sie "durianow".
Wrocilismy po plecaki czekajace na nas bezpiecznie. Sprawdzamy poczte by przekonac sie ze nasza ambasada w Bangkoku jest niekompetentna i nie moze nam udzielic jednoznacznej odpowiedzi czy mozemy dostac wize tranzytowa na granicy posiadajac wize nastepnego kraju (Laos). Taszczymy plecaki do dworca autobusow miejskich skad autobusy do J.B. Oczywiscie na granicy znowu jestesmy ostatni - malezyjczycy przechodza bez sprawdzania paszportow. Bus znowu uciekl. W nerwach krazymy w poszukiwaniu przystanku i wracamy do punktu celnego gdzie okazuje sie, ze to normalne i ze mozemy wsiasc do pierwszego jaki sie zjawi. W J.B. dostajemy rabat i odjezdzamy od razu - w KL ok 3 rano.