Po wyjsciu na lad od razu czujemy powiew zachodniej cywilizacji- czysto, kolorowo i drozej. Szybciutko znajdujemy dormitorium i ruszamy w miasto. Jako ze jutro z rana ruszamy dalej- chcemy zobaczyc z czego slynie jeden z istotniejszych portow kolonialnego swiata. Jest portugalska brama i kosciol plus kilka innych "pieknosci" w kolorze ceglano- bordowym z ery holenderskiej. Calosc otacza wzgorze, na ktorym stoi kosciol sw. Franciszka z czasow portugalskich (wczesniejsze). Miasto mialo burzliwa historie i z rak portugalskich przeszlo w holenderskie a nastepnie brytyjskie. Kazda z nacji zostawila cos po sobie. Wiekszosc czasu spedzamy w uroczym Chinatown gdzie budynki maja przyjemna skale (jak Sandomierz, Tarnow) i dzieje sie duzo. Wchodzimy do najstarszej w Malezji (ciagle dzialajacej) swiatyni chinskiej- XVII wiek. Zlozona w 8 lat, przywieniona statkiem w czesciach z panstwa srodka. Obserwujemy przez moment rytualu, ktore podobno odprawiane sa od wiekow niezmienionej formie. Przez moment zachcialo sie nam Chin. W dobrych nastrojach wracamy do guest- house'u. 4 godziny snu nam zostaly.
Kolejnego ranka mimo zmeczenia decydujemy ruszac dalej. Z nowego dworca wyjezdzamy do Singapuru, dosypiajac po drodze. Po 3,5 godzinie docieramy do przejscia granicznego przy grobli. Malezyjska odprawa trwala 3 sekundy ale przy singapurskiej madry komputer nie chcial czytac naszych paszportow i zostalismy zaproszeni do pokoju przesluchan. Gdy przebrnelismy przez te schody biurokracji, nasz autobus juz odjechal. Zdenerwowalismy sie nieco ze nie czekal ale inny kierowca powiedzial ok i jego autobusem dojezdzamy do dworca Lavender - w miescie Singapur, nad rzeka Singapur, w panstwie Singapur.