Znow z rana deszcz opozniajacy wczesniejszy wyjazd. Droga do Besakih – balijskiej swiatyni – matki, nie zapowiadala sie wesolo. 70 km na polnoc, ponad 1000m wyzej. Wczorajszy motorek ledwo dawal rade na serpentynach do jeziora Bratan. Ta trasa jest trudniejsza. Znowu mamy szczescie – doszlismy do wypozyczalni i w nasze rece wpada mocniejsza jamaszka). Znow wlaczylismy sie w szalencza karuzele na drodze. Tym razem na polnocny – wschod. Pierwszy przystanek – bazar rzemiosla i sztuki. Droga wila sie, a widoki po tej stronie wyspy wydaly sie nam bardziej dzikie i urocze. Ogromne drzewa, male i wieksze swiatynie rozsiane po wioskach, co chwile przyciagaja uwage – sa ich setki, tysiace. Po okolo godzinie przyjemnego lawirowania po prawie pustych drogach (niedziela rano) bylismy przy Besakih – sanktuarium zlozonym z 23 mniejscych swiatyn, na zboczu skrytego w chmurach Gunung Agung. Swiatynie opadaja tarasowo, widok siega prawie morza. Ladne. Schodzac na dol gadamy, ze zyjemy sobie – jak to mowil jeden slawny Jozef – “jak krolowie w niebie”(czasem)). Mielismy zaplanowane jeszcze dwie swiatynie w okolicahc Ubudu, jednak za namowa goscia z B. potoczylismy sie dalej na polnoc do jeziora Batur. Oplacalo sie nadlozyc drogi – glownie dla wiejskich krajobrazow i wulkanu Batur – ciagle aktywnego. Zanim dopadamy do Ubudu zatrzymujemy sie w okolicach wioski Tampaksiring. Pierwszym miejscem byla Pura Tirta Empul – czyli miejsca swietych oblucji. Za basenami z krystaliczna woda gdzie atmosfera raczej rodzinno – weekendowa przedostajemy sie w glab – tam wyznawcy w skupieniu przyjmuja blogoslawienstwa. W centrum stoi mini – piramida, wyglada jak aztecka. Wszystko tonie w bujnej zieleni i kolorowych, kwitnacych kwiatach.
W Gunung Kawi nie ma nic ciekawego poza kilkoma wyzlobionymi w skale oltarzami,
krajobraz przereklamowany. Wieczor w Ubudzie.