Nie tracac czasu pospieszamy w strone jeziora Bratan, w krateze dawno wygaslego wulkanu. Swiatynia Pura Ulun Danu Bratan, widniejaca na okladce przewodnika gazety okazala sie malym wypierdkiem. Z serpentyn po drodze mozna podziwiac szerokie panoramy pol ryzowych ale dla nas to nic nowego. W drodze powrotnej odkrecamy na Sangeh. Przejezdzamy fatalny odcinek wyciskajac poty z kucyka i po chwili ladujemy przy kolejnej atrakcji i zauwazamy ze prawie zeszlo powietrze z tylnej opony. No i co?
Na nasze szczescie zaklad naprawiajacy wszystko – jednoosobowy – 200 metrow dalej. Starszy pan z tatuazami (LOVE na jednym i SEX na drugim ramieniu plus obrazki) bierze sie do roboty badajac klienta job? Country? Itp. Przewidzielismy cel tych pytan odpowiadajac rozmyslnie – student…polandia…no bida panie…)Koszt naprawy (latka na detce – 30 minut ze stygnieciem) – 5000Rp (ok.0,5$), hura! Hindus Hindusowi nie rowny jak widac… Pedzimy w strone Ubudu. Na ten dzien byl plan na dwie wiecej swiatynie, czas sie skurczyl, trudno. Postanawiamy poztczyc moto na nastepny dzien, a tym czasem poplatac sie po Ubudzie. Miasteczko wydalo sie przyjaznie. Uliczki kreca w gore i dol, przy nich butiki z rekodzielem i eleganckimi ubiorami szytymi na miejscu. Pierwsze kroki skierowalismy do Sanktuarium Malp, swietego lasu i zrodla. Malp setki, matki z oseskami wokol pasa, od malolatow po leniwych staruszkow. Musimy szybko leciec do Denpasaru – moto trzeba oddac do 19. Niebo szarzeje. Co oczywiste wracalismy nie znana droga. Kierujac sie natezeniem ruchu i pytaniami “w locie” do innych kierowcow docieramy na oplotki stolicy. Zblizala sie siodma a my nie mamy pojecia jak dotzrec do wyporzyczalni. Opatrznosc czuwa – w pewnym momencie wyjezdzamy na ulice ok 500 metrow od celu! Zupelny przypadek.
Mimo ze krajobraz Floresu urzeka sto razy bardziej mozna przyznac, ze wyspa ma dobry “pakiet” dla wpadajacych tu na urlop – plaze, wodospady, gory, zabytki i egzotyka wogole.