Komary daly nam przezyc. Zwijamy dobytek - na przystan przed siodma.
Po chwili dzierzymy juz bilety w reku, a majac chwilke idziemy na sniadanie.
Prom wystartowal z ponad godzinnym opoznieniem. Przez 8 godzin wypelnionego swietnymi widokami (setki gorzystych wysepek) rejsu zastanawiamy sie gdzie dalej i w jaki sposob. Ladujemy w Sape - na wyspie Sumbawa. Otoczenie wyglada nieco inaczej niz na Floresie - na ulicach pojawily sie drewniane wozy zaprzezone w kucyki (wiecej ich niz ojekow). Teren gorzysty, a wieloplanowosc pasm przywodzi na mysl krajobrazy poludniowej Polski (moze tylko nam bo sie stesknilismy). W Sape wsiadamy w lokalny autobus do Bimy i po dwoch godzinach zaczynamy targi o bilety do Denpasaru (wychodzi mniej wiecej tak samo - busy lokalne+cena noclegu i promu). Warto wspomniec, ze ceny drukowane na biletach to rzadowe stawki - w rzeczywistosci da sie je zredukowac o ok 25-30%). Dodatkowym atutem bilety byly zagwarantowane posilki w drodze - ma pierwszy budza nas o 4 rano:).
Jeszcze przed switem zostajemy przerzuceni na statek z Sumbawy na Lombok. Po godzinie z kawalkiem przbywamy pod ginacy w chmurach wulkan Gunung Rinjani (3726m.- druga najwyzsza gora Indonezji). Na Lomboku nie bedziemy sie zatrzymywac poniewaz poza wspomnianym wulkanem i ogolnym pieknem naturynie ma za wiele do zobaczenia. Okolo 9 jestesmy w Mataramie - glownym miescie wyspy. Wyjezdzamy po kilkugodzinnym postoju po nic. O 13 wsuwamy sie do luku kolejnego promu - na Bali. W czasie trzech godzin z okladem bujalo tak niesamowicie ze nas lekko strach oblatywal (amplituda -na boki przekraczala 2 m.), mozna sie bylo przewrocic podczas spacerow. Robilo sie szaro gdy dobijalismy do Bali.