Poszukiwania hotelu byly koszmarne gdyz okazalo sie, ze wszystkie miejsca sa zajete oprocz najwyszej kategori cenowej. W ostatnim mozliwym pytamy czy moze namiot mozemy rozbic. Okazalo sie ze nie ma problemu bysmy rozlozyli oboz na restauracyjnum tarasie. Obwarowani ogrodzeniem z krzesel i wysmarowani antymoskitem zasypiamy owiewani wiatrem znad morza. Oprocz nas na nim siedziala jeszcze wariatka mowiaca caly czas do siebie i nasladujaca wyjace w oddali psy. Noc byla mila. Jako, ze hotelowe leniwce staczaja sie z bungalowow o 8-9 na sniadanie, my po 7 zwarci i gotowi. Dzien na dobre zaczynamy ryba/ryzem/sosikiem - Nasi Ikan - naszym kulinarnym faworytem (ok. 0,5$ zestaw). Zaraz po tym dowiedzielismy sie ze w Labuanbajo posiedzimy jeszcze do jutra poniewaz prom (jeden dziennie) odplywa o 8 rano. Ogarnia nas male zrezygnowanie i przytepienie potegowane niemozliwym upalem. Z tego wszystkiego zrodzila sie koncepcja na dzien z nurkowaniem z rurka. Znajdujemy goscia z lodka, pozyczamy sprzet (10000Rp - maska, rurka) i plyniemy w strone uroczej i niewielkiej (jak sie pozniej okazalo) wysepki z pierscieniem koralowcow wokol. Pierwsze spojrzenie pod powierzchnie dalo nam przedsmak piekna, ktore pochlonelo nas na nastepne godziny. Po pokonaniu problemu dosc szybko przeciekajacych okularow oboje zaspokajamy swoja ciekawosc i pragnienie zobaczenia wiecej, komunikujac sie z rzadka (najczesciej z emocji, mowiac przez siebie). Raz jednemu, raz drugiemu udaje sie wyczaic ciekawa rybe, po czym razem przeszukiwac "okolice". A roznorodnosc jest zaskakujaca. To co mielismy okazje zobaczyc wygladalo dokladnie jak kolorowe filmy dokumentalne spod znaku zoltego prostokata. Tylu rodzajow rybek - malych i duzych, samotnych i w lawicach nie wyobrazalismy sobie wczesniej, a cale to kino do 30 metrow od brzegu. W jedna strone, sunac w centrum rafy - sledzimy wybrane okazy, ledwo tylko przebierajac nogami i muczac (uau!) do fajki na widok opuszczajacych kryjowki, mieniacych sie wszystkimi kolorami stworzen. Wracac milo jest skrajem rafy obserwujac wieksze "pociski" i grupy w zwartym szyku. "Spadajace" promienie sloneczne zwiekszaja intensywnosc i oczyszczaja barwy. Po okolo 3 godzinach udajemy sie na odpoczynek w cieniu skaly. Tym razem podziwiamy wspanialosci na prawo od lodzi. W zwiazkuz dosc mocnym pradem pojawilo sie znacznie wiecej ryb. Rosliny i bogactwo korali jest tu jeszcze wieksze. Przeslicznie to wyglada, konczymy zabawe calkowicie usatysfakcjonowani. Do naszych typow naleza: ryba strzala (dluga na metr, srebrna z czarno-zielonym ogonem), murzynskie wargi (duza 60cm, bialo-szaro-fioletowa, prawie 1/3 dlugosci ciala to murzynskie wydatne wardzele) i cale masy w teczowych kolorach, w cetki, plamki, paski, zylki, pol-ksiezyce. Rybki jak zagle, papuzie ryby, do tego rozgwiazdy w kilku kolorach. Pod koniec plywania prad powodowal tak wiele ruchu, ze nie wiadomo bylo na co patrzec. Wlosy, mozgi, ciasto babka, welniany golf, kratery, kalafiory - otwieraja sie i zamykaja, nic sie nie zatrzymuje, bomba!
Po powrocie do miasteczka ruszamy odwiedzic mieszkajacego od 45 lat na Floresie ksiedza Stanis'a (jak mowia lokalni). Dlugi spacer plus wskazowki doprowadzaja nas w koncu na miejsce. Niestety ksiadz wyjechal do Rutengu(ech) i nie bedzie go kilka dni. Wracajac do hotelu rozmyslamy sobie o tym co ten czlowiek tutaj widzial i jak wygladalo to pol wieku temu.
Czekajac az goscie opuszcza nasz:) taras zostajemy zaproszeni na piwko przez zmieszkajacego w UK rumuna, gadamy do pozna. Wojtek nie czuje sie najlepiej, lamie go w kosciach. Nabyta opalenizna daje sie we znaki.