W trakcie nocnej jazdy budzimy sie wiele razy – systematycznie kontrolowani jestesmy przez policje. Zastanawia nas skad to zainteresowanie wladz, tym bardziej dziwimy sie widzac trojke chowajacych sie w ubikacji gosci. Co jest? Do glowy nie przychodzi nam inne wytlumaczenie niz to, ze autobus ma na pokladzie indonezyjskich robotnikow bez malezyjskich wiz.
Ladujemy w miasteczku o ktorym nic nie wiemy, ciemnosc dodatkowo utrudnia orientacje. Po wskazowkach ludzi kroczymy powoli wzdluz nabrzeza, przystani jak nie bylo, tak nie ma. Po zasiegnieciu miejscowego jezyka dowiadujemy sie ze idziemy w przeciwna strone. Wracamy maly kawalek miejskim busikiem (gratis) i po chwili prawie tratujemy pierwszego naganiacza…
Idziemy na sniadanie, poniewaz pierwsza lodz opuszcza port okolo 10:00. W betonowym, niewykonczonym szkielecie kilkupietrowego domu towarowego znajdujemy miejsce na posilek. Ciekawa sprawa taki budynek – zero okien (stolarki), drzwi i prawie nie ma scian. Sama konstrukcja i podlogi z niezbedna komunikacja (pochylnie, schody).
Wszystko oblozone kafelkami, a przestrzen sprzedazy tworza wniesione budki, meble i zawieszone plachty. Wypijamy pyszna kawe zagryzajac slodkim wypiekiem. Schodzimy na dol, zakupujemy bilety do Nunukan (przybrzezna wyspa Indonezji) i jako, ze dopiero kilka minut po siodmej czekamy na plecakach.
Okolo 10 odprawiamy sie i wsiadamy na lodz, ktora odplywa z godzinnym opoznieniem. Widoki po drodze nie sa jakies wyjatkowe, ale swiadomosc miejsca dodaje emocji.
Pierwsze kontakty z Indonezyjczykami nie naleza do najprzyjemniejszych, ujmujac krotko wymieniaja ciagle jakies uwagi i rechocza patrzac na nas.