Na Adangu zaznajemy wygod kempingu zorganizowanego. Rozstawiamy sie na uboczu, na granicy iglastego lasku i plazy. Widok stanowia szmaragdowe wody Morza Andamanskiego, biala plaza i okoliczne wysepki.
Miejscowa restauracja daje nam wzatek za darmo - do naszych zupek.
Na pierwszy rzut oka wyspa wydaje sie milsza, woda czystsza i podoba nam sie bardziej. Wieczorem wiatr zaczyna dmuchac srogo, by po jakims czasie targania namiotami wywrocic sasiedni. Nasz pozostal bez szwanku.
Dzis dzien Lariamu! Wypijamy go z zupka na sniadanie.
Caly ranek wieje wiec z nurkowania po rafach nici, moze jutro.
Oddajemy sie lenistwu i niewymagajacym wysilku zajeciom - dosypiamy, spacerujemy, plywamy. Posilek z zakupionego (w rest.) ryzu solo i ostatniego sosu do spagetti - z Polski jeszcze i konserwy rybnej produkcji tajskiej - ambrozja.
Wybieramy sie na przechadzke w strone Wodospadu Pirata. Sciezka prowadzi w glab dzungli, ktora wyglada swietnie - wsrod gestwiny pnacz porozrzucane sa ogromne glazy.
Dziesiatki oblych kamieni o srednicach do 5 metrow, mozna poczuc sie jak liliput w swiecie olbrzyma. Dochodzimy do cieku (jasne przed celem...), wspinamy sie wyzej by sprawdzic czy to wszystko i zawracamy, powietrze jak zupa.
Kolejnego dnia ze wzgledu na niestabilna pogode i (bardziej) rade pewnych starszych Niemcow, rezygnujemy z nurkowania w Tajlandii na rzecz Indonezjii (taka mamy nadzieje). Wylegujemy sie beztrosko. Poznym popoludnie wspinamy sie na klif (ok250-300m.) popatrzec na wszystko z gory. Na plazy i wszedzie jaszczurek wiecej niz czegokolwiek innego - jasno zielone z zoltym i bezem - maja ok 30-50 cm i strasznie szybko biegaja. Odpoczywamy, po raz pierwszy od dawna.., od poczatku chyba.