Rano idziemy na przystanek autobusow by dostac sie do New Dali, skad bierzemy transport dalej, na poludnie. Na dworcu tlok niemilosierny i dowiadujemy sie ze najwczesniejszy pociag na ktory mozna kupic bilet jest o 16:00. Darujemy sobie, spieszy nam sie wiec idziemy poszukac autobusowego.
A tam identycznie - ludzi jak mrowkow, kolejka na 60 metrow do jednej kasy...
Niespodziewanie jedna babeczka kolujac miedzy ludzmi wypowiada magiczne slowa; Kunming, kunming - po cichu i w tajemnicy. Idziemy za nia i po 10 minutach pakujemy sie do autobusu. Po pieciu godzinach jazdy plaskimi jak stol drogami jestesmy w Kunmingu. Ameryka, panie...
Spieszy nam sie wiec szybka akcja w celu znalezienia czegos do Hekou, na granicy z Wietnamem. Po sprawdzeniu kolei i trzech dworcow autobusowych mamy go.
Nie bylo nic innego jak autobus calkowicie sypialny, stara konstrukcja, ale zawsze to nac w poziomie, pierwszy raz jedziemy takim wynalazkiem.
Jedzie skarpetkami, na szczescie mamy lezanki wyzsze - przy uchylanych okienkach, biedacy na dole... Caly dzien w drodze.