Geoblog.pl    wojtan    Podróże    Dookola Azji    U stop
Zwiń mapę
2007
22
lut

U stop

 
Chiny
Chiny, Leshan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15838 km
 
Dokolysalismy sie do celu troche przed spodziewanym czasem. Hotel w ktorym planowalismy ewentualny nocleg nie przypada nam do gustu, wiec zostawilismy plecaki do przechowania i ruszylismy do stop najwiekszego Buddy na swiecie (DaFo).
Wiedzac juz jakie pieniadze zdzieraja za statek do DaFo (zwrocony jest w strone wody), postanawiamy przejsc sie brzegiem i korzystjac z niskiego poziomu wody o tej porze roku poszukac grobli aby sie do niego zblizyc. Szlo nam dobrze, ale w pewnym momencie skonczyly sie mozliwosci... Poprawil nam sie humor gdy ujrzelismy, ze ok. 80 metrowy odcinek pomiedzy brzegiem a wysepka pokonuja dwa miejscowe statki.
W pierwsza strone unikamy oplaty. Budda jest rzeczywiscie pokaznych rozmiarow. Do bocznej sciany niszy skalnej gdzie znajduje sie Najswietszy przyklejone sa strome schodki, zabawnie wyglada masa turystow tworzaca korek - robiac zdjecia co 5 metrow.
Wracajac ogladamy sie jeszcze za siebie podziwiajac urode wzgorza, z ukazujacym sie swiatyniami. Ustawiamy sie w dlugiej kolejce do promu, robiac troche zamieszania i rozbawiajac oczekujacych. Stojac po stronie Leshanu obieramy kierunek wglab zabudowan, szukajac miejsca na posilek. Nasza uwage zwracaja grupki otaczajace kociolki wbudowane w stoliki. Szybko decydujemy sie zasiasc przy tym - podobno charakterystycznym dla Syczuanu - gotujacym sie stoliku i idziemy wybrac skladniki nabite na petyczki. Troche sie przy tym pocimy bo mozliwosci az za wiele. Majac gotowy zestaw, czekamy az sie mikstura zagotuje i zaczynamy ucztowanie. Ze stolika obok starsza babinka z piwkiem czyni nam wskazowki gestami. Probowalismy znalezc chleb, nieznany tu prawie. Nasz czas skurczyl sie na tyle ze wrocilismy po nasze plecaki.
Na miejscu dowiadujemy sie ze do dworca kolejowego to dzis nie dojedziemy - chyba ze taksowka (ok30km). Mimo wszystko probujemy zaczynajac od miejscowego autobusu dojezdzajac na dworzec autobusow dalekobieznych.
Mimo poznej pory, cieimnosci i turystycznie nieinteresujacej czesci miasta, rzuca sie na nas kilka kobitek pokazujacych zlozone rece - jak do spania.
Drogie panie, jeszcze nie skladamy broni...
Budynek ewidentnie po godzinach otwarcia ale nasz zdecydowany szturm na drzwi nie napotyka na opor. Dopiero w srodku nagle pojawia sie trzech panow, a zza slupa wylania sie niezauwazony sprzatacz. Nie mowia po angielsku nic poza no i ok. Nie trudno nam bylo sie zorientowac ze dworzec zamkniety, ale na dany moment nie mielismy zadnej innej opcji, wiec rznelismy glupa ze zaczekamy na pierwszy ranny autobus do Emei. Zaczynaja sie denerwowac, bo rysowane przez nich z pietyzmem krzaczki wywoluja na naszych twarzach tylko usmiech. Piekla sie jeszcze bardziej gdy usadawiamy sie na lawkach i rozpakowywujemy maly plecak i zaczynamy polewac sobie herbatke. Wespol przechodza do rzeczy, rozdzielamy sie - jedno idzie ze straznikiem zobaczyc postoj taksowek, a drugie oglada kolejna porcje wzorkow. Mimo ze bardzo chcielismy zrozumiec chinski, to nie bylo rady, taksowki tylko pogorszyly sprawe:).
W srodku wymyslili ze zadzwonia do kierowniczki (jak pozniej wyszlo), bo ona po angielsku potrafi. Po 10 minutach rozmowy zrozumiala nasze plany, ale w tym momencie rozmowa sie przerwala. Mundurowy znowu sie zdenerwowal - wykrecil numer raz jeszcze i znowu przerwalo. W miedzyczasie powrzeszczal na pomywacza - ktory to prawdopodobnie zapomnial zablokowac drzwi wejsciowych. My nie pokazujemy ze cokolwiek sie zmienilo i instalujemy sie na laweczkach. Po raz kolejny dostaje telefon w lape od zirytowanego straznika, przez ktory ta sama pani tlumaczy uparcie ze musimy isc do hotelu bo zamkniete. My obstajemy przy opcji ze problemu nie ma (dla nas) - zostaniemy w poczekalni i nie ma po co fatygowac staznika do odprowadzania nas.
Ale w tym momencie zdajemy sobie sprawe ze nasz upor nie potrwa dlugo...
Rzeczywiscie - pani w koncu wyraza sie jasno i musimy uszanowac zasady.
Do hotelu po przeciwnej stronie ulicy odprowadza nas straznik niosac jeden plecak.
Wewnatrz szlag by nas trafil, bo miejsce wyglada na bardzo drogie, ale zabawa trwa i korzystajac z faktu, ze jezyka nie znamy, zasiadamy w holu na skorzanej sofie i odpoczywamy. Straznik idzie do recepcjonisty i po reakcji jego wnosimy ze najprawdopodobniej nie ma wolnych miejsc. Zrezygnowany podnosi sie i wykonuje krotki telefon podniesionym glosem, po czym wychodzi z nami (i plecakami) przed hotel.
Za kilka minut podjezdza minibus policyjny. Podchodzimy ciekawie do okienka w kordonie otaczajacych nas gapiow. Pan w srodku pyta o co sie rozchodzi, my tlumaczymy krotko co zaszlo i ze rowniez nie m,amy pojecia o co to zamieszanie.
Policjant stwierdza ze jego obowiazkiem jest nas chronic jako obcokrajowcow (noc) i zaprasza do radiowozu:). Po drodze pyta skad jestesmy, gdzie jedziemy i czy Chiny sa piekne:). Sa, najpiekniejsze...
Dojezdzamy na komisariat. Na miejscu przygladaja nam sie z zainteresowaniem. Po chwili prosba o paszporty i permity. Po dluzszej chwili i krotkich wyjasnieniach (dwie anulowane chinskie wizy w paszportach), pan policjant prosi o cierpliwosc - zaraz przybedzie tu oficer PSB (Public Security Bureau) i rzuci okiem. Cos przyjezdza, potem jedna z pan daje Wojtkowi telefon bez slowa - po drugiej stronie, mowiacy perfekcyjnym angielskim urzednik, ktoremu tlumaczy co zaszlo. Nie ma wyjscia, kazdy stwierdza ze musimy nocowac w hotelu do jutra... Wczesniej jeszcze tlumacze urzednikowi ze dlugo juz podrozujemy i budzet ma znaczenie, wiec mamy do wydania30Y na dwie osoby na nocleg. Na pytanie co zrobimy jesli takiego hotelu sie nie znajdzie, odpowiadam ze pospacerujemy sobie do rana a wogole to mamy namiot i mozemy spac gdziekolwiek). Urzednik stwierdza ze to wykluczone bo miast w nocy jest dangerous, a ich zadaniem jest teraz umieszczenie nas w hotelu.
Wsiadamy z powrotem do busa z innym policjantem i policjantka. Mowimy sobie w srodku ze dostaniemy po dupie za nasza upierdliwosc i zarty z autorytetow, jak umieszcza nas w drogim hotelu. Zjezdzamy w uliczki pod prad i zatrzymujemy sie przed nowoczesnym przeszklonym wejsciem, no to super...
Okazuje sie ze nie ma miejsca, jessss. Wjezdzamy w brame kolejnego, po rozmowach z naszym policjantem, ktorego troche polubilismy. Miejsca sa, wchodzimy do recepcji i czekamy na werdykt. Przeciaga sie nieco, w koncu przychodzi policjant i mowi ze jest pokoj za 100Y i miejsce jest dla nas bezpieczne. Nie mowimy nic, a on ciagnac mowe informuje nas ze byl wlasnie Nowy Rok i teraz jest tzw. Spring Festival - wiec oni z funduszu (reprezentacyjnego:)) policji doplaca 70, a my dorzucimy 30. Z emocji i radosci ogladamy do pozna telewizje satelitarna, parzymy darmowe herbatki i bierzemy goracy prysznic:)). Wyspalismy sie na super wygodnych lozach, a rano zawijamy darmowe szczoteczki, pasty, klapki pod prysznic i papier toaletowy co nam sie konczyl wlasnie...:).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
wojtan
ania szewczyk wojciech świątek
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 181 wpisów181 208 komentarzy208 590 zdjęć590 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
15.11.2006 - 25.08.2007