Geoblog.pl    wojtan    Podróże    Dookola Azji    pod Annapurna
Zwiń mapę
2007
28
sty

pod Annapurna

 
Nepal
Nepal, Pokhara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12632 km
 
Z nocnego przejazdu do Pokhary pamietamy niewiele, jakis przystanek w trasie na dwie godziny - dla kierowcy, zeby sie przespal. Na miejscu leczymy sie herbata czekajac na dzien. Slonce wstaje, my wstajemy i po 10 minutowej jezdzie busem jestesmy na LakeSide. I tutaj, po raz pierwszy widzimy szczyty majace po 6000, 7000 i wiecej metrow. Dosc szybko znajdujemy hotel za 250 NRs - luksus jakiego jeszcze po drodze nie mielismy. Rownie szybko znajdujemy przewodnika na pojutrzejszy treking. Po posilku wpadamy do Belga podrzucajac mu informacje na temat wyprawki.
Plan jest nastepujacy - 8 dni po drodze Ghorepani i Poon Hill i do Annapurna Base Camp, powrot. Nie jest to tania sprawa jak nam sie wydawalo - trzeba uiscic oplate w wysokosci 2000 NRs (ok30$) za wstep do parku (jest sprawdzane, jesli brak oplata na miejscu podwojona). Dodatkowo przewodnik - jako ubezpieczenie, zima jest, a ze kosztuje malo (8$ - za dzien, do podzialu na 3 osoby) postanowilismy go zatrudnic.
Pokhara jest jak Zakopane - jedna ulica, podrabiany sprzet za grosze, kupa badziewia, turysci, gory w tle (jesli pogoda dopisze).
Po spacerze przetestowalismy metode gotowania jajek na twardo za pomoca grzalki.
Udalo sie:)

Dzien 1
Nie da sie niestety znalezc na mapie miejsc (wiosek) w ktorych bylismy na trasie wiec wszystko pod szyldem Pokhary...
Poranne zamieszanie tego pierwszego dnia przeciaga w czasie nasze wyjscie.
Na czas trekingu jeden duzy plecak zostaje w hotelu, w droge z drugim duzym i malym.
Pakujemy tylko niebedne ubrania, kupe jedzenia, 5l wody i spiwory. Ok. 8:00 ruszamy pierwszym busem, by po 10 minutach przeskoczyc w drugiego i w koncu do wlasciwego autobusu majacego zabrac nas do Naya Pul (1030m). Widoki podczas jazdy - rewelacja, juz sobie zeby ostrzymy. Mijajac kilka uroczych wiosek dojezdzamy do celu - ulicy obsadzonej uslugami gastronomicznymi i kilkadziesiat domostw ponizej. Poczatkowo mijamy domy i guest housy, gdzie rozstawieni wokol sklepikarze sprzedaja kiche.
Przechodzimy mostem i bez zatrzymania sie dalej przez Birethanti (1025m).
Po okolo godzinie w oczy rzucaja sie glownie wesole dzieci i zajeci swoimi obowiazkami mieszkancy. W trasie robimy kilka przystankow, na jednym z nich donat i ciastka - jako substytut obiadu. Po posilku (Tikedhunga - 1540m) droga pnie sie coraz bardziej w gore, ale widoki rekompensuja wysilek. Mijamy tragarzy noszacych na plecach pakunki ok30kg, podtrzymywane przez pasek na czole, zamiast szelek. Zmeczeni dochodzimy do Ulleri (2060m). Niestety panujace zasady wytracaja nas lekko z rownowagi - jesli taszczysz sobie zarcie i tak nie wyjdziesz na tym najlepiej - skasuja cie wiecej za pokoj (bo u nich nie jesz-kupujesz).

Dzien 2
Pobudka o wschodzie byla bezcelowa - chmury spowijaja szczyty najwyzszych gor.
Po sniadaniu w postaci chleba tostowego z dzemem, wychodzimy z plecakami.
Niebawem troche sie przejasnia, odslaniajac kawalek Annapurny Poludniowej (7219m).
Wedrujemy sobie godzina po godzinie w zmieniajacym sie otoczeniu, raz gesto i zielono jak w dzungli (porosniete konary drzew i zwisajace niby liany..), czasem potok i wodospady, potem otwarte przestrzenie, tarasowe poletka...
Wyzej wioski staja sie coraz mocniej zorientowane na turystyke i ssanie kasy z bialego (i zoltego) czlowieka. Wystarczy uniesc jednak wzrok i po problemie, rzeczy wydaja sie lepsze i piekne. Podchodzimy do Gorephani (2750m) gdzie decydujemy sie przejsc jeszcze troche do Deuleri (2850m). Bierzemy pokoj - bez jedzenia na miejscu - cena juz 2x wyzsza od standardowej. Jedzenie jest 5-10x drozsze niz w Pokharze...
Poszlismy na spacer sprawdzic czy pieka albo gotuja po domach, niestety wiedza co maja mowic - jedzenie tylko w hotelowych barach.
Wieczorem kolejna chinszczyzna (instant). Przewodnik zaczyna nas draznic - przekonuje ze nie damy rady obejsc tego w 8 dni bo normalnie to 9-10 trzeba. Proponuje jakies beznadziejne rozwiazania (skupiajac sie na najwolniejszym piechurze Alexie), nie dajemy sie zbalamucic.

Dzien 3
Przed wschodem ok. 5:30 otwieramy oczy. Zaczynamy dzien wyjsciem na Poon Hill (3210m) - skad mamy ujrzec wylaniajace sie z ciemnosci, osniezone szczyty tej czesci Himalajow. Rzut oka za okno, chyba pogoda dopisze. O 6:00 wszyscy stoimy na zewnatrz, troche zdezorientowani bo widac ze nic nie widac...
Nie za fajnie ale ruszamy. Po ok 200m spotykamy dwie grupy ludzi zawracajace z drogi.
Nasz koles tez zaczyna marudzic ze z widokow nic na pewno nie bedzie. Nie dajamy sie przekonac i ruszamy z leniem (Shiva-imie jego) w strone szczytu. Decyzja byla sluszna - podczas drogi na szczyt wypogadza sie. 40 minut od wyjscia z wiochy jestesmy na szczycie Poon Hillu. Widac stamtad pasmo Dhaulagiri, kawalek pasma Annapurny i ,,mniejsze'' szczyty. Pogapilismy sie jakis czas, polazilismy wkolo i zeszlismy z powrotem. Po sniadaniu ruszamy w strone Chhule.
Schodzimy w dol jakies 200m by znow przec pod gore. Kolejny dlugi odcinek biegnie glownie w dol lub prosto. Dochodzimy do Banhitihi Hill (2660m). Strome zejscie i w gore, powtorka... Nie po raz pierwsy zostawiamy Alexa z Shiva w tyle.
W Tadapani (2600m) Shiva proboje wcisnac nam nocleg, ale upieramy sie by osiagnac cel dnia. Dobra decyzja - na miejscu nikogo nie ma (poza rodzinka), taras, widok i spokoj.

Dzien 4
Poranek w swietnym, odizolowanym Chhule, z dala od masowej turystyki byl prawie idealny. Do pelni szczescia zabraklo jedynie przejrzystego powietrza.
Ruszamy w dol bez zwloki, obserwujac po drugiej stronie zbocza zielone tarasy i male dymiace chatki. Dzien zapowiada sie na ciezszy od poprzedniego i tak ma juz byc do konca. Spadamy o ponad 300m by wejsc na nie ponownie i osiagnac lezacy na 2050m. Chomrong. Nie jest jednak tak zle jak sie moglo wydawac, dzieki temu, ze ta czesc byla ciekawa widokowo - ogromne przestrzenie powodowaly zwolnienie kroku. W Chomrongu tradycyjny, cieply i pyszny lanczyk dla naszych towarzyszy Alexa i Shivy, my rowniez zwyczajem kanapki z dzemem i ciasteczka. Ruszamy do nastepnego przystanku - planowanego noclegu (na mapie odleglosc niewielka). W rzeczywistosci trasa meczaca - w dol 300m, mostem przez rzeke, nastepnie 550m w gore. Gdy docieramy do Shinuwy (2355m) mamy ok 2 godziny do zmroku. Wymuszamy dalszy marsz do Bamboo (2335m), wysokosc niby ta sama ale blizej celu a na czasie nam zalezy...
Miejsce zdecydowanie milsze od poprzednich, z klimatem. Zmeczeni zjadamy cieply posilek dnia - Dhal bat, skwapliwie korzystajac z zasady dopelniania michy. Jutro i pojutrze dni proby.

Dzien 5 Wielki dzien podejscia.
Po ostatnich kromkach posiadanego chleba wyruszamy z lekkim opoznieniem do celu.
Plan jest ambitny ok 1400m - wzglednie, w gore nie liczac pomniejszych spadkow i podejsc. Pierwszy odcinek Bamboo - Doban (2505m) idzie calkiem latwo, nie ma co kondycja wzrasta. Po krotkim odcinku zostawiamy zatylnik - Alexa z jego przydupasem - Shiva i ruszamy na wyscigi. W miejscowosciach czekamy na reszte naszego skladu ale utrzymujemy tempo na ,,odcinkach specjalnych'' (srednia 40-45% szacowanego przez tablice info. czasu). Wyscigi konczymy w Deurali (3200m) gdyz wysokosc moze nam dokopac, widzielismy juz takich ktorzy musieli zbastowac i pozostac w celu aklimatyzacji.
Odcinek Deurali do MBC - Machhapuchhre Base Camp (3700m) - idziemy cala druzyna.
Konczy sie dobrze bez sensacji i bolow. Widoki robia sie coraz bardziej dramatyczne. Poczatkowo ozielenione skalki, porosniete drzewami przechodza w coraz bardziej nieprzyjazne czlowiekowi zolte trawska, naga ziemie, mgle, wysokogorskie pustkowie spowite w zimnie i wilgoci. Sylwety gor od wyjscia z Bamboo nie widzimy - idziemy przy poteznych skalach - scianach gor.
20 metrow przed celem orientujemy sie ze to juz tu - wylonilo sie z mgly.
Lokujemy sie w schronisku gdzie jest zimno jak diabli, na zewnatrz -20C w srodku pare stopni ponizej zera. Za ogrzanie pomieszczenia placi sie dodatkowo od glowy, zdziercy. Przetrzymalismy ich i w koncu sami sobie zapalili ,,drogim'' paliwem:). Robi sie milej gdy Shiva zagrywa na gitarce a reszta miejscowych podlapuje nuty i spiewa. W nocy suszy nas mocno, chyba od wysokosci. Wlasciciel schroniska pyta czy znamy Kukuczke - super himalaiste, ,,najlepszy na swiecie'' - tak mowi, o Pustelnika tez sie dopytuje. Obaj nocowali tu przed wejsciem na Annapurne. My tak wysoko sie nie zapuszczamy - do naszego celu juz tylko 430m w gore.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
F
F - 2007-02-07 02:21
Łaaaaaaaaaaaa, nie moge uwierzyć gdzie jesteście. Wpadam w szok jak widzę że ktoś jest "pod Annapurną", a ja jestem "pod centrum handlowym" w Warszawie
 
mama
mama - 2007-02-07 08:35
Nareszcie!!Ciesze sie ze juz wrociliscie z tych wysokogorskich zimowych wedrowek!Ale chociaz podroz dluga,same trudy wrozy,nikt nie zaznal przygody bez trudow podrozy jak pisze Wasz kolega ,,po kompasie,,Radek Lange,bo na pewno bylo bardzo trudno.Czekamy niecierpliwie na relacje.U nas bez wiekszych zmian Rafal zmaga sie z sesja ja troche z nartami.Pozdrowienia od wszystkich i gorace usciski ode mnie.
 
stecu
stecu - 2007-02-08 21:23
Panika! A dostrzeżono ją po tym, na miernikach zmalały poziomy głupoty = sesja...
Ps Powolutku ale do przodu :)
Pss Pozdrowionka
Psss ???? ??????????? ?????????? ?????? do zobaczenia
 
Maderka
Maderka - 2007-02-09 07:50
Witajcie, stęskniłam się za Wami,za waszymi notkami i smsami. Nie zdążyłam się zacząć denerwować bo wcześniej niż zapowiadaliście umieściliście wiadomość o szczęśliwym powrocie. Czekam na dalsze opisy i zdjęcia. Całuski.
 
 
wojtan
ania szewczyk wojciech świątek
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 181 wpisów181 208 komentarzy208 590 zdjęć590 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
15.11.2006 - 25.08.2007