Z nocnego przejazdu do Pokhary pamietamy niewiele, jakis przystanek w trasie na dwie godziny - dla kierowcy, zeby sie przespal. Na miejscu leczymy sie herbata czekajac na dzien. Slonce wstaje, my wstajemy i po 10 minutowej jezdzie busem jestesmy na LakeSide. I tutaj, po raz pierwszy widzimy szczyty majace po 6000, 7000 i wiecej metrow. Dosc szybko znajdujemy hotel za 250 NRs - luksus jakiego jeszcze po drodze nie mielismy. Rownie szybko znajdujemy przewodnika na pojutrzejszy treking. Po posilku wpadamy do Belga podrzucajac mu informacje na temat wyprawki.
Plan jest nastepujacy - 8 dni po drodze Ghorepani i Poon Hill i do Annapurna Base Camp, powrot. Nie jest to tania sprawa jak nam sie wydawalo - trzeba uiscic oplate w wysokosci 2000 NRs (ok30$) za wstep do parku (jest sprawdzane, jesli brak oplata na miejscu podwojona). Dodatkowo przewodnik - jako ubezpieczenie, zima jest, a ze kosztuje malo (8$ - za dzien, do podzialu na 3 osoby) postanowilismy go zatrudnic.
Pokhara jest jak Zakopane - jedna ulica, podrabiany sprzet za grosze, kupa badziewia, turysci, gory w tle (jesli pogoda dopisze).
Po spacerze przetestowalismy metode gotowania jajek na twardo za pomoca grzalki.
Udalo sie:)
Dzien 1
Nie da sie niestety znalezc na mapie miejsc (wiosek) w ktorych bylismy na trasie wiec wszystko pod szyldem Pokhary...
Poranne zamieszanie tego pierwszego dnia przeciaga w czasie nasze wyjscie.
Na czas trekingu jeden duzy plecak zostaje w hotelu, w droge z drugim duzym i malym.
Pakujemy tylko niebedne ubrania, kupe jedzenia, 5l wody i spiwory. Ok. 8:00 ruszamy pierwszym busem, by po 10 minutach przeskoczyc w drugiego i w koncu do wlasciwego autobusu majacego zabrac nas do Naya Pul (1030m). Widoki podczas jazdy - rewelacja, juz sobie zeby ostrzymy. Mijajac kilka uroczych wiosek dojezdzamy do celu - ulicy obsadzonej uslugami gastronomicznymi i kilkadziesiat domostw ponizej. Poczatkowo mijamy domy i guest housy, gdzie rozstawieni wokol sklepikarze sprzedaja kiche.
Przechodzimy mostem i bez zatrzymania sie dalej przez Birethanti (1025m).
Po okolo godzinie w oczy rzucaja sie glownie wesole dzieci i zajeci swoimi obowiazkami mieszkancy. W trasie robimy kilka przystankow, na jednym z nich donat i ciastka - jako substytut obiadu. Po posilku (Tikedhunga - 1540m) droga pnie sie coraz bardziej w gore, ale widoki rekompensuja wysilek. Mijamy tragarzy noszacych na plecach pakunki ok30kg, podtrzymywane przez pasek na czole, zamiast szelek. Zmeczeni dochodzimy do Ulleri (2060m). Niestety panujace zasady wytracaja nas lekko z rownowagi - jesli taszczysz sobie zarcie i tak nie wyjdziesz na tym najlepiej - skasuja cie wiecej za pokoj (bo u nich nie jesz-kupujesz).
Dzien 2
Pobudka o wschodzie byla bezcelowa - chmury spowijaja szczyty najwyzszych gor.
Po sniadaniu w postaci chleba tostowego z dzemem, wychodzimy z plecakami.
Niebawem troche sie przejasnia, odslaniajac kawalek Annapurny Poludniowej (7219m).
Wedrujemy sobie godzina po godzinie w zmieniajacym sie otoczeniu, raz gesto i zielono jak w dzungli (porosniete konary drzew i zwisajace niby liany..), czasem potok i wodospady, potem otwarte przestrzenie, tarasowe poletka...
Wyzej wioski staja sie coraz mocniej zorientowane na turystyke i ssanie kasy z bialego (i zoltego) czlowieka. Wystarczy uniesc jednak wzrok i po problemie, rzeczy wydaja sie lepsze i piekne. Podchodzimy do Gorephani (2750m) gdzie decydujemy sie przejsc jeszcze troche do Deuleri (2850m). Bierzemy pokoj - bez jedzenia na miejscu - cena juz 2x wyzsza od standardowej. Jedzenie jest 5-10x drozsze niz w Pokharze...
Poszlismy na spacer sprawdzic czy pieka albo gotuja po domach, niestety wiedza co maja mowic - jedzenie tylko w hotelowych barach.
Wieczorem kolejna chinszczyzna (instant). Przewodnik zaczyna nas draznic - przekonuje ze nie damy rady obejsc tego w 8 dni bo normalnie to 9-10 trzeba. Proponuje jakies beznadziejne rozwiazania (skupiajac sie na najwolniejszym piechurze Alexie), nie dajemy sie zbalamucic.
Dzien 3
Przed wschodem ok. 5:30 otwieramy oczy. Zaczynamy dzien wyjsciem na Poon Hill (3210m) - skad mamy ujrzec wylaniajace sie z ciemnosci, osniezone szczyty tej czesci Himalajow. Rzut oka za okno, chyba pogoda dopisze. O 6:00 wszyscy stoimy na zewnatrz, troche zdezorientowani bo widac ze nic nie widac...
Nie za fajnie ale ruszamy. Po ok 200m spotykamy dwie grupy ludzi zawracajace z drogi.
Nasz koles tez zaczyna marudzic ze z widokow nic na pewno nie bedzie. Nie dajamy sie przekonac i ruszamy z leniem (Shiva-imie jego) w strone szczytu. Decyzja byla sluszna - podczas drogi na szczyt wypogadza sie. 40 minut od wyjscia z wiochy jestesmy na szczycie Poon Hillu. Widac stamtad pasmo Dhaulagiri, kawalek pasma Annapurny i ,,mniejsze'' szczyty. Pogapilismy sie jakis czas, polazilismy wkolo i zeszlismy z powrotem. Po sniadaniu ruszamy w strone Chhule.
Schodzimy w dol jakies 200m by znow przec pod gore. Kolejny dlugi odcinek biegnie glownie w dol lub prosto. Dochodzimy do Banhitihi Hill (2660m). Strome zejscie i w gore, powtorka... Nie po raz pierwsy zostawiamy Alexa z Shiva w tyle.
W Tadapani (2600m) Shiva proboje wcisnac nam nocleg, ale upieramy sie by osiagnac cel dnia. Dobra decyzja - na miejscu nikogo nie ma (poza rodzinka), taras, widok i spokoj.
Dzien 4
Poranek w swietnym, odizolowanym Chhule, z dala od masowej turystyki byl prawie idealny. Do pelni szczescia zabraklo jedynie przejrzystego powietrza.
Ruszamy w dol bez zwloki, obserwujac po drugiej stronie zbocza zielone tarasy i male dymiace chatki. Dzien zapowiada sie na ciezszy od poprzedniego i tak ma juz byc do konca. Spadamy o ponad 300m by wejsc na nie ponownie i osiagnac lezacy na 2050m. Chomrong. Nie jest jednak tak zle jak sie moglo wydawac, dzieki temu, ze ta czesc byla ciekawa widokowo - ogromne przestrzenie powodowaly zwolnienie kroku. W Chomrongu tradycyjny, cieply i pyszny lanczyk dla naszych towarzyszy Alexa i Shivy, my rowniez zwyczajem kanapki z dzemem i ciasteczka. Ruszamy do nastepnego przystanku - planowanego noclegu (na mapie odleglosc niewielka). W rzeczywistosci trasa meczaca - w dol 300m, mostem przez rzeke, nastepnie 550m w gore. Gdy docieramy do Shinuwy (2355m) mamy ok 2 godziny do zmroku. Wymuszamy dalszy marsz do Bamboo (2335m), wysokosc niby ta sama ale blizej celu a na czasie nam zalezy...
Miejsce zdecydowanie milsze od poprzednich, z klimatem. Zmeczeni zjadamy cieply posilek dnia - Dhal bat, skwapliwie korzystajac z zasady dopelniania michy. Jutro i pojutrze dni proby.
Dzien 5 Wielki dzien podejscia.
Po ostatnich kromkach posiadanego chleba wyruszamy z lekkim opoznieniem do celu.
Plan jest ambitny ok 1400m - wzglednie, w gore nie liczac pomniejszych spadkow i podejsc. Pierwszy odcinek Bamboo - Doban (2505m) idzie calkiem latwo, nie ma co kondycja wzrasta. Po krotkim odcinku zostawiamy zatylnik - Alexa z jego przydupasem - Shiva i ruszamy na wyscigi. W miejscowosciach czekamy na reszte naszego skladu ale utrzymujemy tempo na ,,odcinkach specjalnych'' (srednia 40-45% szacowanego przez tablice info. czasu). Wyscigi konczymy w Deurali (3200m) gdyz wysokosc moze nam dokopac, widzielismy juz takich ktorzy musieli zbastowac i pozostac w celu aklimatyzacji.
Odcinek Deurali do MBC - Machhapuchhre Base Camp (3700m) - idziemy cala druzyna.
Konczy sie dobrze bez sensacji i bolow. Widoki robia sie coraz bardziej dramatyczne. Poczatkowo ozielenione skalki, porosniete drzewami przechodza w coraz bardziej nieprzyjazne czlowiekowi zolte trawska, naga ziemie, mgle, wysokogorskie pustkowie spowite w zimnie i wilgoci. Sylwety gor od wyjscia z Bamboo nie widzimy - idziemy przy poteznych skalach - scianach gor.
20 metrow przed celem orientujemy sie ze to juz tu - wylonilo sie z mgly.
Lokujemy sie w schronisku gdzie jest zimno jak diabli, na zewnatrz -20C w srodku pare stopni ponizej zera. Za ogrzanie pomieszczenia placi sie dodatkowo od glowy, zdziercy. Przetrzymalismy ich i w koncu sami sobie zapalili ,,drogim'' paliwem:). Robi sie milej gdy Shiva zagrywa na gitarce a reszta miejscowych podlapuje nuty i spiewa. W nocy suszy nas mocno, chyba od wysokosci. Wlasciciel schroniska pyta czy znamy Kukuczke - super himalaiste, ,,najlepszy na swiecie'' - tak mowi, o Pustelnika tez sie dopytuje. Obaj nocowali tu przed wejsciem na Annapurne. My tak wysoko sie nie zapuszczamy - do naszego celu juz tylko 430m w gore.