Kolejny chlodny poranek dajenam sie we znaki. Slonca nie widac, hol glowny dworca kolejowego uslany ludzmi. Po chwili w oczy rzucil nam sie napis - poczekalnia dla posiadaczy biletow na air-con i sleeper class. Bez zastanowienia wchodzimy, a tu niespodzianka - siedzi babinka i w wielkim zeszycie odnotowuje numery biletow.
Klamiemy ze juz wyrzucony (bo 3 klasa), i dajemy jej uzupelnic nasze zeznanie kiwajac glowami.
Pomieszczenie super, kibelki z prysznicami, korzystamy. Doczekawszy switu zostawiamy bagaz i rozbiegiem przez strefe tuktukow do centrum. Po drodze, przy zakladzie stolarskim zapraszaja nas na herbate - wyjatek w tym kraju (po raz drugi wogole). Im glebiej wchodzimy, tym bardziej kolorowe - glownie niebieskie staja sie domy. Dzieci i nie tylko podbiegaja co chwilke; hello, money! Paskudne darmozjady, tylko biala gebe zobacza i ogien z wyciagnieta lapa... Twierdza goruje nad miastem wyraznie, jest potezna. Obeszlismy z kazdej strony, podziwijac rzeczy mniejsze. Probowalismy wspiac sie po murze w celu dojscia do charakterystycznej szyi, ale malpi straznik nie daje nam przejsc. Spotkac sie oko w oko z pokaznych rozmiarow malpa nie jest przyjemnie, szczegolnie na krawedzi wysokich murow.
Idziemy jeszcze na spacer do grobowca maharadzy - zalozyciela twierdzy Jodhpur.
Potem oddawalismy sie glownie przyjemnosciom. Po pierwsze - slawne lassi - autorzy przewodnika to z polski nie byli, jak zupa mleczna z troche bardziej chrupkim makaronem, slodzona. Obiad w dhabas to radosc dla podniebienia i kieszeni - 25-40 rupii za thali (44Rs=1$) - czyli ryz z ciabata i z piec roznych sosiko-gulaszykow (bezmiesnych) - dopelniane do upadlego. Jeszcze jeden cud to milkszejki i soki owocowe wyciskane na chwile przed po 10-15. Czysta rozpusta.
Siadamy w nocny autobus o niespotykanym wczesniej komforcie (cena po targach jak za badziewie z panstwowego dworca). Spimy jak zabici, bo to druga noc z rzedu w trasie.