Wyszlismy przed Taj aby zlapac transport na dworzec. Szybko pomocy udzilieli nam policemani zatrzymujac nam autobus. W pojezdzie segregacja plci bardziej restrykcyjna niz ta znana z Iranu. Kobiety bezwzglednie z przodu, mezczyzni w tyle- pomiedzy barierka.
Dotarlismy do glownego dworca- blotnistych placykow po obu stronach drogi gdzie kolejny raz szkolilismy sie w sztuce targowania. Ciezko bylo wytlumaczyc ze nie pasuje nam jechanie Daewoo (odpowiednik iranskiego Volvo). W koncu udalo sie osiagnac pulap 50 % i ruszylismy, troche jeszcze zajelo wyegzekfowanie reszty (Wojtka wydzieraniem i przeklinaniem po polsku i nie tylko) ale po tym moglismy skupic sie na tym co za szyba.
Zapakowani w kapsule ruszylismy w podroz w czasie, w nieznany swiat.
Autobus pedzil slalomem miedzy platajacymi sie po autostradzie ludzmi, starajac sie dotrzec szybciej niz inne do przystanku i zgarnac wiecej ludzi, mijanka na dotyk. Obwalowanie drogi jak i rzeki (o brazowych wodach) tworzyly gory smieci, zlezalych, przegnitych. Na polach kolorowe plamki znacza kobiety zbierajacych bawelne, prowadzone sa stada wielbladow.
Docieramy do Lahore, kierujemy sie do najblizszego PCO (Public Call Office- sa ich setki) aby skontaktowac sie z Majida.
Zjawili sie po 20 minutach- cala czworka Gulfam, Majida, Arham i Momih. Po krotkim przywitaniu obwoza nas po miescie pokazujac najwazniejsze miejsca dolaczajac komentarz. Angielski perfekcyjny, 8- letni Arham nas zadziwia, posluguje sie angielskim jak i Urdu bez mrugniecia okiem.
Po kawie odwiedzamy tradycyjne targi (cos na ksztalt swiatecznych stoisk na rynku w Krakowie), po tym restauracja- tradycyjne pakistanskie jedzenie- ostre, tluste, pyszne :)Obiad bez deseru? Wolne zarty. Rusmalai sprawilo ze wszystkie kubki smakowe zostaly zachwycone. Jestesmy przeciez w pakistanskiej stolicy kulinarnej no i jestesmy goscmi :)
Po przyjezdzie do domu dostalismy pokoj z wlasnym komputerem podlaczonym do netu (skad wlasnie pisze:)
Poprosilismy by nas nie budzic wiec wyspalismy sie nalezycie. Niestety jest to rodzina rannych ptaszkow, wszyscy na nogach sa juz o szostej.
Majida szybko przygotowala nam gorace sniadanie, poznalismy piec osob pracujacych dla domu i nakarmilismy pawie. Po tym zaglebilismy sie w album o Pakistanie ubolewajac kolejny raz, ze nie odwiedzimy Kaszmiru. O tej porze roku drogi sa nieprzejezdne ze wzgledu na opady sniegu.
Kolejne odwiedziny Pakistanu musimy przewidziec na maj- czerwiec (nie wiadomo tylko ktorego roku).
Po lanczu Gulfam podrzucil nas do nowej czesci miasta. Nie zaintersowala nas zbytnio, poszlismy do parku. Rundka po dzielnicy upewnila nas iz niektore wille zbudowano z wieksza "fantazja" niz amerykanskie. Bywa ze uzywaja wiecej gipsu, niz betonu- zakrzywione gzymsy, kolumny baroko- rokoko na zmiane z korynckimi. Taki sam gust cechuje dorobkiewiczow na calym swiecie :)
Gulfam prowadzi firme budowlana, Majida jest malarka po Akademii.