Po iranskiej stronie przeprawa to 10 minut i biegiem do pakistanskiego punktu odpraw.
Zaskoczenie od samego poczatku - siedza niby wartownicy na kucaka w blocie, budynki graniczne wygladaja jak baraki czy garaze osiedlowe. Robia nam zdjecia - kamerka internetowa, wywiad na temat stanu cywilnego. Przyjmuje nas bardzo uprzejmy pan w swoim prywatnym pokoiku i proponuje herbatke - uzywajac do tego kozackiego dzwonka w scianie. Zjawia sie podwladny i popijamy cieply plyn. Przybiega po nas kierowca autobusu ktory wlasnie odjezdza, idziemy zaladowac tam plecaki (kolorowy ogorek zgodnie z oczekiwaniami)) a on w tym momencie odjezdza.
Udaje sie go powstrzymac okrzykami pasport!! - w trakcie procedur odprawy sa jeszcze trzymane przez pogranicznika.
Zdazamy skorzystac z kibelka i dopic spokojnie herbate (kibel na skansenie to standard szeratona), mimo trabiacego nieustannie autobusu.
Pakujemy sie wreszcie do srodka - na sam koniec pojazdu - jak sie pozniej okazuje jeszcze 4 ostatnie rzedy siedzen zawalone byly pudlami siatami i pakunkami kazdego rodzaju.
Z ladunkiem na dachu z 5m wysokosci.
Jechalismy noca drzemiac z kolanami pod broda, widoki raczej niezbyt urozmaicone.
I jeszcze jedno - pierwszy przystanek - wszechobecny brud, brodzenie w blocie, szwedajace sie kozy, klatki ze zwierzyna, przywiazany do jakiejs budy za noge wielblad.
Po prostu super sprawa. powaznie.
Czas plus 1,5 godziny - w sumie 4 do Polszy.