Zahedan nie wyglada jak inne iranskie miasta.
Wszyscy zostajemy wysadzeni na jakiejs ulicy w blocie, nie wiadomo gdzie. Nasz zolnierz bierze taksi i jezdzimy od bramy do bramy - tam stacjonuja autobusy - w poszukiwaniu zguby. W koncu w jednej z nich odnajdujemy cenny pakunek!!!
Na twarzach ludzi maluje sie zdziwienie gdy stwierdzamy ze nie musimy sprawdzac zawartosci worka i mowimy ze wszystko jest, na pewno :).
Za przejazdy nie dalismy zlamanego pensa - znowu thanks to nasz przyjaciel dodatkowo sniadanie od niego, no i jak tu dziekowac?
Zdecydowalismy nie wracac do Bamu, po czesci z powodu wiesci ze nie podniosl sie jeszcze po trzesieniu ziemi a to co jest wyglada nieprawdziwie.
Bierzemy azymut na Pakistan.
Do granicy nie mna autobusow - ceny taksowek z kosmosu. W pewnym momencie wkraczaja troskliwe misie (policja - tak dla rodzicow:)). Podwoza nas po kawalku kolejne radiowozy - w obawie o nasze bezpieczenstwo chyba.
W koncy dochodzimy do wniosku ze tak bedziemy jechac dwa dni (ok85km).
Bierzemy jednego - bardzo upartego - jezdzil za policja przez trzy ostatnie przesiadki.
Spuszcza z ceny i zachaczajac o jego dom - jednej z dwoch zon - docieramy 15 minut przed zamknieciem przejscia.