O mroznym poranku wysiadamy w Bam - 6 rano.
Od razu taksiarze zajezdzajanam droge.
Na szczescie - jak sie za chwile okazuje - ich ceny nam nie leza. Przeorganizowujemy sie aby ruszyc w marsz do centrum - 3km. To wszystko zajmuje ok 10-15 minut i w tym momencie Ania orientuje sie ze zostawila ukochany niezastapiony spiworek na polce w autobusie. No rozpacz. Kupic tu spiwor nie sposob a bez niego to niemozliwosc.
Do skrzyzowania podjezdza kolejny autobus - szczesliwie jedzie do Zahedanu - ladujemy sie ekspresowo. Tlumaczymy kierowcy by gonil poprzedniego i prosimy aby skontaktowal sie z nim jakos. Nie udaje sie to. Cisnie gaz a my wpatrujemy sie w horyzont. Dzieki biletowi ustalamy numer autobusu, ale coz z tego jesli dalej go nie widac. Caly autobus przezywa nasze zmartwienie, zachodzac w glowe co tak naprawde stracilismy (Spiwor nie za bardzo ich przekonuje).
Kolo nas siedzi zolnierz zawodowy jadacy do pracy przy afganskiej granicy, jego podstawy angielskiego okazuja sie zbawienne.
Wykonuje kilka telefonow i mowi by sie wyluzowac, to z kolei nie przekonuje nas.
Mowi jeszcze ze nie dogonimy naszego poprzedniego autobusu przed Zahedanem -350km pogoni.