Dzis jedziemy na mur! Jedno z tych dziciecych marzen wypycha nas wczesnie na zewnatrz, nie zjadamy nawet porzadnego sniadania. W okolicy godziny 7:30 stajemy jeszcze przed wejsciem do podziemnego Pekinu , z jajczana bulka w dloni. Przedstawiamy sie jako studenci Technicznego Uniwersytetu w Szanghaju i kupujemy bilety za 50% ceny. Pod ziemia idziemy przed siebie sluchajac przewodnika "z urzedu" jak niebywala konstrukcja jest ta siec tuneli. Zdolne (miasto) pomiescic do 300000 ludzi, choc wtajemniczeni twierdza, ze calosc, poza zasiegiem zroku i wyobrazni szarego obywatela moze dac schronienie nawet 6mln osob (mniej wiecej ludnosc Pekinu w trakcie budowy). Tu odnoga na lotnisko, tu do Zakazanego Miasta, tam Tiananmen - wszystkie zamurowane. Tunel jak tunel, ale czego mozna sie spodziewac - obwieszona plakatami i propagandowymi zdjeciami betonowa rura... Plusem jest (no dobra...) nieregularne prowadzenie korytarzy - plynace zakrety, wzniesienia i spadki.
Szybko lecimy na metro i po dojechaniu na wlasciwa stacje znowu zmagamy sie z chinszczyzna, by znalezc autobus dalej. Wreszcie sie udaje, wsiadamy i po okolo 50-60km ladujemy w Huairou, gdzie oblepiaja nas taksiarze. Nie udaje sie wynegocjowac zadnej rozsadnej ceny, z reszta, z tego co wiemy (wbrew temu co mowia) jest lokalny transport do oddalonego o kolejne 40km Huanghua. Wojtek idzie na bazar po arbuza, a Ani w miedzyczasie udaje sie dowiedziec, ze nie powinnismy wysiadac (byc wysadzeni przez mila pania bileterke w rece tych streczycieli) a pojechac dwa przystanki dalej. Czekamy na autobus (wsciekli) wsrok nie milknacych, nachalnych sciemniaczy. Wreszcie wsiadamy i tam babeczka rysuje 3 znaczki na dloni Ani - tam mamy jechac.
Z taka informacja latwiej na przystanku i po 10 minutach siedzimy w rozklekot anym miniautobusie. Podczas jazdy teren wznosi sie wyraznie. Jestesmy, super, obieramy kierunek i po przejsciu kilkudziesiecio-metrowej tamy (na metr , bez barierek) stajemy naprzeciw bramki 2Y za wejscie - przypominaja nam sie nasi drodzy znajomi, kiedy t orok temu sforsowali podobna zapore wiec nie zwracamy uwagi i do przodu. Po krzykach i przepychankach Ania zwraca uwage ze tabliczka jest wbetonowana, a bilety to drukowane i steplowane szabloniki. Placimy... Na murze nie ma zywego ducha, mur wije sie do horyzontu, opada na lebi szyje z 500m, bysmy potem musieli wczolgiwac sie na gore jeszcze wyzsza. Sceneria urzekajaca, kazdy jej plan. Widac zarosniete, bardzo zniszczone fragmenty ale w zasiegu wzroku nitka sie nie przerywa. Idziemy w strone widniejacego na polnocy szczytu. zjadamy pr zytaszczonego arbuza na trzeciej wiezy upajajac sie smakiem i plenerem. Przechodzimy przez idealnie zachowana wieze, platforme bojowa i zaczynamy wspinaczke na baszte skad roztacza sie cudowny widok, pogoda dopisala. Tam przysiadamy na chwile, cisza nic nie maci spokoju.
Schodzimy druga strona, a tu u czola mostka stoi cwok gr uby i mowi, ze nie ma wyjscia - chce kasy. Pokazujemy mu palec i wracamy ta sama droga.
Wsiadamy w autobusik i wracamy w taki sam sposob, znacznie sprawniej.