Ponad 10 godzin w pociagu znosimy na luzie, kwestia przyzwyczajemia, nawet pospalismy nieco. Przed dworcem lekka dezorietancja - upal, ponad 3000 km na polnoc od Hanoi a zarowa niesamowita. Nauczeni doswiadczeniem kupujemy bilety do Taiyuanu na 29 -ego i pozwalamy dzialac naganiaczom od noclegow - z praktycznego punktu widzenia nasz przewodnik (7lat) to spis legend i opowiesci z okresu mitologicznej dynastii Xia... Pierwsze starcia nie zadowalaja wogole - ceny jak w hostelach (50-80Y za osobe). Wreszcie zjawia sie babka twierdzaca, ze ma hotel za 60y (2osoby), co mamy do stracenia... Na miejscu okazuje sie, ze za te prawie 8$ mamy pokoj bez lazienki w chinskim hotelu **). Po krotkim odpoczynku dreptami szerokimi jak rzeki ulicami - do placu Tiananmen. Po drodze - przez dzielnice Hutongow (typowe- historyczne, niskie zabudowania Pekinu), widzimy jak wiele z nich znika, cale kwartaly zgliszcz, gdzie przed zblizajaca sie olimpiada powsatna piekne budowle potezniejacej stolicy. Tiananmen ciezko w calossci nazwac placem, pomnik Bohaterow Ludowych, potworrne Mauzoleum Mao dziela miejsce na dwa mniejsze (wielkie) place. Siadamy na moment odpoczac i pooddychac atmosfera miejsca, gdzie defilowaly miliony lojalnych i gdzie zegnano wielkiego przewodniczacego w dniu smierci (1976), oraz tam gdzie wiosna 89r. masy demonstrowaly domagajac sie wolnosci mediow, reform i rzadow demokratycznych, ktore rozpedzono (stratowano) czolgami i wystrzelano po otaczajacych zaulkach. Liczby ofiar masakry nie zna nikt, lekarzy nie dopuszczalo wojsko, a zabitych chowano w zbiorowych mogilach (kto sadzi, ze w nowoczesnych Chinach cenzury nie ma - niech wyszuka bedac tu informacji na temat Tiananmenu...). Udajemy sie na spacerek w strone wrot Zakazanego Miasta, przechodzac pod slawnym portretem Wielkiego Brata, z malej wioski. Pierwsze wrazenie jest jak najbardziej dobre, tylko setki lub tysiacce miejscowych robiacych zamieszanie nie pozwalaja na skupienie. Slonce powoli zachodzilo, a my mielismy jeszcze jedno istotne zadanie - znalezc przewodnik po Mongolii i Rosjii. Tak jak i w Szanghaju - dramat, w ksiegarniach ceny za LonelyP wyzsze o ok 30% od sugerowanych (~40$). Idziemy do pobliskiego hostelu, gdzie ksiazki nie znajdujemy, spotykamy za to Beate i Michala ze szczesliwego dla nas, uroczego miasta Gdanska. "Zaczepka" owocuje kilkoma godzinami rozmow i radosna konsumpcja alkoholi lekkich). Okolo polnocy wracamy - na placu T. stoja juz tylko wartownicy.
Po porannym bladzeniu w sklepie Wojtek wpada na milego dziadka ktory z pomoca kilku osob personelu pomaga kupic wode i chleb:). Idziemy na piechote do oddalonej zaledwie kilka kilometrow Parku i Swiatyni Nieba. Po drodze obserwujemy krottki poscig wymiaru sprawiedliwosci zazlodziejem jakiegos pamiatkarskiego badziewia. Przy waskim wejsciu lykamy po bilecie standard i ruszamy przez zielen. Przed Qinian Dian okazuje sie, ze chinczyki to sprytne bestie i za wejscie trzeba zaplacic osobno, decydujemy wchodzic do trzech waznych swiatyn na zmiane. Wspomniana swiatynia jest ikona stolicy, zdobiaca foldery turystyczne i stanowiaca najpopularniejszy (poza Mao) motyw wszelakich suwenirow. Wybudowana w dynastii Ming (1368-1644) jest doskonalym przykladem archietktury epoki. Posadowiona na kilkustopniowych tarasach - na planie kwadratu dominuje nad najblizsza okolica. Masyw formy stanowi kilka ustawionych na sobie bebnow z "wychylajacym sie" bogato zdobionym dachem - na planie okregu, co razem z cokolem odzwierciedla pojmowanie wszechswiata przez chinczykow (przed wiekami - niebo jest okragle, ziemia kwadratowa). Straszny upal, wracamy by skosztowac upatrzona wczesniej kaczke - po Pekinsku. Ptak bardzo smaczny a towarzrystwo z hutongow dopelnilo obrazka. Rozbawila nas ta sytuacja i sil przybylo. Na zakazane miasto bylo juz za pozno wiec wsiadamy w podziemny pociag i pocac sie w celu uzyskania informacji posuwamy sie powoli w strone nowego stadionu olimpijskiego. Po ponad 2 godzinach, zmianie lini metra, spacerze i przejazdzce autobusem docieramy wreszcie. "Ptasie gniazdo" jak obiekt nazywaja chinole to jeden z dwoch stadionow na swiecie, ktore podobaja nam sie naj. Budowla na ukonczeniu i wyglada rewelacyjnie. Odnalec wlasciwy autobus z powrotem do centrum kolosalnego miasta to osobna historia, na szczescie zjawia sie pomocny czlowieczek (nie zmienia to faktu ze organizacja transp. zabrala nam godzine...).
Gdy juz ruszylismy sie z zamiarem zebrania informacji robilo sie coraz brzydziej. Zaglebilismy sie w hutongi. W ktoryms momencie zatrzymujemy sie patrzac na niebo w oddali - wygladalo zdjeciowo. Po kwadransie sino- ciemno- szara plachta pokryla caly widnokrag. Zaczelo wiac, troche z piaskiem i stale sie zciemnialo. Ludzie zaczeli biegac po ulicach, a my po raz pierwszy w zyciu pomyslelismy o apokalipsie...
Brzmi to niepowaznie ale w ciagu 10 minut niebo pociemnialo jak w nocy, zerwal sie porywisty wiatr, ludzie szukali schronienia i zaczelo poteznie padac. Nigdy nie widzielismy takich kolorow i swiatla o 13. Przeczekalismy ponad godzine w pasazu gdzie po 5 minutach eksplodowala studzienka (woda). Nastepne godziny przeskakujemy spod jednego pod drugi daszek. Idziemy szukac wejscia do podziemnego miasta - wybudowanego w latach 60-70 na wypadek nalotow. Pobladzilismy, wpadlismy do blota po kostki odpuszczamy... Spotykamy znow Beate i Michala od ktorych dostajemy mape jak tam trafic. Jeszcze tego wieczoru namierzamy budynek nr 62 na ulicy Xi Damo Chang Hutong zaraz po Bei Xiao Shun - wskazowki jak na mapie po skarb piratow.