No i znowu przed switem ladujemy na dworcu. Chcemy kupic bilety na dalsza podroz - do Taiyuan`u ale na cztery dni do przodu wszystko sprzedane. Zmieniamy plan, najpierw pojedziemy do Pekinu. W Szanghaju wyposazylismy sie w ulotki o mozliwosciach noclegu w Nankinie. Podjezdzamy miejskim autobusem do hostelu, ktory oglaszal sie jako tani. Tam wzbiera w nas zlosc bo obudzeni dopiero goscie oznajmiaja, ze cena wynosi mniej wiecej dwa razy tyle co na reklamowym papierku - "to tylko reklama" usmiechaja sie glupio. Swinie jedne. Wychodzimy. Wojtek bladzi w kolo i znajduje nieco tanszy i znacznie przyjemniejszy przybytek. Padamy na twarz. Po drzemce wychodzimy za jedzeniem - pierwszy strzal (na farta w chinskie znaczki) porazka - gumowate kluchy z sosem keczupo- podobnym.
Miasto wydaje sie mile, im wiecej chodzimy po tych metropoliach, tym bogatsze Chiny nam sie wydaja. Zagladamy w okolice Fuzi Miao gzdie stoi stara swiatynia konfucjanska. Kong Miao poprzedza maly placyk i jeziorko o ksztalcie rozka. Kwartaly wokol zabudowano pseudo- historycznymi domkami (budowane z gips kartonu), w nocy wszystko pieknie swieci i migocze. Zadziwiajace sa tlumy chinskich turystow (tysiace), przelewaja sie przez placyk trzaskajac te same fotki. Wracamy kolo 24 i rozgrywamy kilka partyjek bilarda.
Po sniadaniu na hostelowym tarasie nad rzeka i wychodzimy mimo mzawki. Aby przyjrzec sie wielkiemu miastu musimy przejsc okolo 20 km. Wszystko znajduje sie w obrebie murow miejskich, ale sa to najdluzsze kiedykolwiek zbudowane na swiecie (miasto wewn. - ok 10x10km po osiach). Same mury maja srednio 12m wysokosci i 7 szerokosci. Oczywiscie kazdy chinczyk zarzekac sie bedzie, ze to mury z dynastii Ming (XIV- XVII wiek) my powatpiewamy czy choc jedna cegla pamieta tamte czasy. Obok stoi zuraw, wszystko smierdzi nowoscia, nawet da sie dojrzec robotnika z dlutkiem ryjacego wzorki. Obralismy kierunek polnocny. Przemierzajac kolejne kilometry rozgladamy sie po nowoczesnym. Gdzies pomiedzy szarymi pudelkami ponad ruchliwe rondo wznosi sie niewysoki pypec, na ktorym stoi Wieza Bebnow. Czerwone mury wiencza pagodowe daszki - standard. Gu Lou (dwonnica) skrywa w sobie smieszny w ksztalcie dwon (jak duszek z kreskowki). Zawracajac zagladamy do wielkiego parku miejskiego - w wiekszosci zalanego przez jezioro. Graniczy ono na dlugim odcinku z murami miejskimi, okoliczne pagorki swieca pagodami i pawilonami. Udajemy sie do najblizszej ale silne jest wrazenie, ze sa prawie identyczne (pewnie ze zmeczenia). Odpoczywamy bo po dzisiejszym dniu nabawilismy sie plaskostopia...
Dziekujemy Barwinkowi za pochlebstwa, he), trzymac sie.