Z granicy po ochlonieciu ruszamy na piechote do Pingxiangu (25km). Po kilku kilometrach na ekspresowej zatrzymuje sie w koncu kierowca busika godzacy sie wziac nas za uczciwa cene. W Pingxiangu na dworcu kolejowym wszystko uklada sie swietnie - mamy pociag z twardym poddupkiem za 15min. i sa bilety (ktorzy byli wiedza ze czasem ich brakuje)! W pociagu puszcza nam calkowicie i geby w usmiechu wystawiamy przez okno. Ludzie jacys mili i wogole wjechalismy! W drodze zjadamy po dwie zupki (wrzatek w wagonach) i podskakujac wesolo dobijamy do Nanningu.
Idziemy przejsc sie po miescie - pociag wieczorem. Nie ma tu wyjatkowych atrakcji, zasiadamy wiec w parku wypinajac sie do slonca i podpatrujac grajacych w karty, ktorzy z kolei lypia na nas. Posilamy sie rewelacjami chinskiej kuchni (jemy dobrze i zdrowo troskliwe mamy) i wracamy na pociag do Guilinu, gdzie stajemy ok 1:30 w nocy.
Nie nekani przez ochrone i inne sluzby zasypiamy na plecakach za filarkiem i tak doczekujemy rana. Jednym z pierwszych autobusow ruszamy do Yangshuo. Cena 14Y, gdy pokazujemy legitymacje studenckie (niewazne w Chinach) smieja sie z Wojtka zapewnien (broda) ale daja znizke do 10Y - brak pasazerow, wczesna pora. Po godzinie budza nas w Yangshuo. W nawiasie to raj internetowy te Chiny - szybko jak nigdzie od miesiecy i w miare tanio (1,5Y). baj