Po 23 godzinach rejsu promem Sirmau dotarlismy do Larantuki. Plynalismy jak poprzednio na pokladzie. Ten nie byl tak nowy jak Dobonsolo i bujalo nim niezle. Do portu dobijamy ok. 23. Szybko wydostalismy sie na brzeg, przebrnelismy przez tlumy i stanelismy przed dylematem – co dalej? Sprawa dosc szybko sie rozwiazala bo ceny autobusow obciazone sa nocna taryfa. Ruszylismy na rundke po hotelach ale tu ku naszemu zaskoczeniu okazalo sie ze wszystkie sa pelne (miejscowi). Nie spodziewalismyu sie takiego obrotu spraw. Coz bylo robic, zaleglismy na bambusowej pryczy pozostawionej na ulicy i oczekiwalismy na swit.
Po kilku dniach spedzonych w Indonezji dziwi nas to ze tak malo tu obcokrajowcow, bo kraj jest piekny.
Po spokojnej nocy przyszedl czas na zorganizowanie transportu. Niestety nie udaje sie nam zlapac bezposredniego kursu do Moni gdzie planujemy nastepny przystanek, wiec jedziemy do Maumere.
Niestety po przejechaniu 4 km, czyli do “terminalu” za Larantuka stajemy na kolejna godzine w celu dozbierania pasazerow. Z nudow zagladamy na sasiadujacy z dworcem bazar. W koncu o 11 ruszamy w trase…
Widoki sa wszedzie wspaniale – flores highway ma chyba z million zakretow i pokonanie dlugiej na ok 150km wispy to jazda ponad 700 kilometrowa (50km = 2godziny, srednio). Po dojechaniu do Maumere udaje sie przemowic do kierowcow by zabrali nas na dworzec skad startuja busy do Moni. W oczekiwaniu na start przygladamy sie jak wyglada walka o klienta w wwykonaniu indonezyjskich naganiaczy. Do podjezdajacej moto-taksowka mlodej kobiety dobiega z 8-10 chlopa (reprezentujacych rozne busy)i w biegu wyrywaja jej bagaz i biora pod rece z obu stron. Jesli komus brak charakteru pewnie zostanie rozerwany na kawalki. Babeczka go miala i nie wytrzymujac, z krzykiem lala gdzie popadnie tych co najblizej.
Ruszamy i znowu jak w wesolym miasteczku – przeciazenia, szybkosc, zakrety, rzuca nas z jednej strony busika na druga.