Jest wczesnie - ok 6:30 wiec musimy poczekac pod drzwiami hotelu do 7. Okazuje sie ze jest pelny... Wracajac do jedynej pozostalej miejscowki, wstepujemy do baru na sniadanie. Wsuwamy smakolyki miejscowe, a gdy przychodzi do placenia uprzedza nas gosc, z ktorym przy posilku wymienilismy kilka zdan. U nas takie rzeczy sie nie zdarzaja... Meldujemy sie do Legend hostel i za stargowana cene 65000 Rp mamy pokoj ze sniadaniem. Pomimo zmeczenia i sennosci, postanawiamy polac sie woda i ruszyc na zwiady. Sprawdzamy cene promow i idziemy na polnoc by zobaczyc targ rybny i port ze szkunerami miejscowej produkcji, znawcom pewnie nazwa cos powie - Bugis (od nazwy plemienia/spolecznosci ludzi morza). Czesc trasy pokonujemy zamknietym nabrzezem, sa to niewatpliwe zalety bycia innostrancem w tym goscinnym kraju. "Zwiedzanie" targu rybnego przechodzi nam szybko - smierdzi niemozebnie, spadamy. Po drodze robimy kilka fotosow - mamy slabosc do popularnego to tandemu: blacha + drewno, wystepujacego w roznych kolorach, odmianach, fakturch i kondycji. Idac na najdluzsze molo (w porcie Paotere) mijamy wywrocone lodzie w gestej od smieci wodzie. Zaraz obok kapie sie kilkanascioro dzieci - wiekszosc na golasa, tym razem przypominaja sie nam Indie... Wiele zabytkowych juz szkunerow (ciagle w uzyciu) cumuje w tej przystani. Lodzie Bugis maja charakterystycznie podniesiona (wysoko) rufe i - szczegolnie te starsze - dekorowana drewniana budke. Kiedys podobno plywaly stad na Madagaskar.
Spacerek nie byl zbyt dlugi poludnie zblizalo sie nieuchronnie. Korzystamy z dobrego swiatla i utrwalamy te fotogeniczne modele. W glowach czujemy wyraznie ze czas zawracac i wybierac zacienione sciezki.
Prawdopodobnie jedyna architektoniczna atrakcja Makassaru jest fort Rotterdam (1545r.) gdzie kierujemy kroki. Budowla jak na XVIw. nieco uboga ale zawsze znajda sie jakies atrakcje... W pewnej chwili lapie nas para chlopakow i prosi o odpowiedz na kilka pytan w celu trenowania angielszczyzny. Gdy mowimy ok do ust przystawiaja nam dyktafon. Udzielilismy jednego wywiadu, potem spotkanie z nauczycielka ang. i grupa jej podopiecznych (z TanaToraji), nastepnie sesja zdjeciowa i na koniec - kolejny wywiad. A jaki byl fort? Bez napiec...
O poranku ruszamy do biura Pelni by zakupic bilety do Larantuki, kolejny raz przekonujemy sie, ze u posrednikow mozna kupic je za ta sama cene (rzecz w Azji wydawaloby sie niespotykana). Lazimy po miescie, zagladamy w dzielnice ktorych nie widzielismy. Na obiad zjadamy Coto Makgassar - polecany przez miejscowych lokalny przysmak. Palce lizac jedna z najsmaczniejszych potraw na trasie. Do tego grilowane ryby, uuu(3zl za duza porcje z ryzem i salatka). Wieczorem wskakujemy na prom Sirmau.