Obklejeni kurzem ze swedzacym cialem stanelismy w Bangkoku. Znalezlismy dormitorium blisko dworca - bardzo ladne i najdrozsze jak dotychczas 270B / 2os., ale zdecydowalismy sie glownie ze wzgledu na mozliwosc pozostawienia czesci bagazu do przechowania za najnizsza cene. Przepakowanie plecakow jest pierwsza rzecza jaka robimy - zmniejszamy ciezar o prawie polowe, fajnie bo ciezko chodzilo sie w upale.
Zainteresowala nas opcja zobaczenia tajskiego boksu, ale najtanszy bilet (dla obcokrajowcow) to 1000B, odpuszczamy sobie ta zabawe. Znowu specjalne menu...
Kolejnego dnia wstajemu ok 9:00 dluzej spac sie nie da - temperatura rosnie zdecydowanie. Zostawiamy graty i ruszamy zrealizowac nasz maly plan na dzis - bazar weekendowy. Zamiast jechac najdrozszym metrem swiata, pojechalismy autobusem (2os.,w 2strony = jedna os. jeden przejazd metrem). Na miejscu ruch jak w Rzymie; napoje, jedzenie, zebracy, grajkowie, kieszonkowcy i oczywiscie mniej lub bardzeij natarczywi handlarze. Pobladzilismy w ogromnym labiryncie kilka godzin. Po powrocie bierzemy szybki prysznic i biegiem na dworzec kolejowy, gdzie dowiadujemy sie ze miejscowek juz nie ma, bierzemy bilety bez. Niestety po 20 minutach ladujemy w halasliwym przejsciu pomiedzy wagonami, na plecakach. Ledwo zywi docieramy do Trangu - po 16 godzinach jazdy.