Wspanialy pociag pedzacy z Sihanoukville do stolicy, w ktorym mozna zajac miejsce na dachu i podziwiac powoli przesuwajacy sie krajobraz, niestety przeszedl juz do historii...
Potwierdzily sie nasze obawy z Phnom penhu - dworzec kolejowy wygladal tam na zamkniety. Do Kampotu kursuja jedynie taksowki wieloosobowe - znaczy to tyle ze po uzbieraniu kompletu=6osob(zwyczajny samochod osobowy), kierowca ruszy.
Kampot jest kolejnym zrelaksowanym miasteczkiem na poludniu kraju. Nie ma tam tylu ludzi co nad morzem, da sie poznac smak kambodzanskiej prowincji.
Planowalismy pojechac motorkiem do oddalonego o ok. 42km Bokoru - polozonego na wys. 1080m. osrodka wypoczynkowego zbudowanego przez Francuzow.
Tam oficjele i inni uprzywilejowani przystosowywali sie do tropikalnych warunkow pogodowych.
Sprzeta juz mamy pod soba, wiec ruszamy. Jechalo sie fajnie, ale tylko przez chwile - w pewnym momencie okazalo sie ze pokradli asfalt, pozostaly resztki obsypane glazami i kamsztorami naniesionymi w porze deszczowej... Nasz malutki motorek ledwo zipial. Straznicy parku odradzali nam wycieczke (900m w gore i ok25 km.) widzac nasza maszyne. Postanowilismy sprobowac ale po 15 minutach zazynania decydujemy wracac.
W najlepszym wypadku skonczyloby sie guma...
Wrocilismy do miasta i szukajac przekaski zawedrowalismy na bazar, gdzie naszym oczom ukazaly sie wczesniej wspominane - GOFRY, no pyszne...
W dobrych nastrojach pobuszowalismy po owocach i kupilismy oslawionego duriana, Z ktorego prowincja jest znana. Jest duzy i kolczasty, a pod gruba skora kryje fasolowe pestki otoczone miazszem o konsystencji kremu. Krem smakuje slodko, wyczuwa sie jednak nutke kawy, sera plesniowego, cebuli. Smierdzi do tego charakterystycznie - z tego wlasnie jest najbardziej znany - powszechny jest zakaz spozywania go w klimatyzowanych pomieszczeniach, przewozenie srodkami komunikacji publicznej.
Owoc w plecak i wio na objazd okolicznych wiosek.
Dojechalismy do osad rybakow, odsalarni wody morskiej (produkcja soli) domki na palach (przerazjace jak wysoko sa umieszczone, wszedzie jest plasko, w porze deszczowej wyobraza nam sie tu bezkresny ocean...)).
Caly czas towarzyszy nam smrod zza plecow.
Probowalismy orzeszkow ziemnych - zaraz po wyjeciu z gleby - smakuja jak zielony groszek. Spora czesc wspanialego owocu z bazarow laduje w koszu, nie udaje nam sie przekonac do jego smaku - a mial byc atrakcja wieczoru, nie na nasze proste gusta.