Po czterech godzinach wygodnej jazdy wypadamy w Sihanoukville - kambodzanskim kurorcie nadmorskim. Plaze, piasek i bambusowe chatki. Przemysl turystyczny na szczescie jeszcze tam raczkuje - nie pobudowali wielopietrowych betonowych molochow zagrabiajacych kawalek plazy na swoja wlasnosc. Nie ma problemu ze znalezieniem komfortowego noclegu czy dobrej restauracji, miejsca na publicznej (calej) plazy jest wiele. Za pare lat pewnie sie to zmieni - w kolo buduja mocno.
Sihanoukville powstalo w poznych latach 50-tych jako miasto portowe.
Wczesniej teren porastala dzungla schodzaca do morza. W 1954, kiedy to Wietnam, Laos i Kambodza odzyskaly niepodleglosc wzgledem Francji konieczna byla budowa portu dla panstwa. Dostep do oceanu przez Mekong przeszedl w posiadanie Wietnamu.Obok portu powstalo miasto robotnikow - z nazwa Sihanoukville - na czesc krola Norodoma Sihanouka. Od tamtej pory rozwinelo sie w kurort, a port ma znaczenie drugorzedne.
Nasz domek stal niedaleko plazy, ale by zrobic zakupy musielismy przejsc 2 km do centrum (sklepu z pieczywem na przyklad w okolicy plazy - brak). Po drodze zakosztowalismy owocow morza (najtansze na swiecie w K.). Gdy zaszlismy na bazar wchlonela nas platanina niskich korytarzy, goracych, wilgotnych, wypelnionych zapachami milymi i niebardzo. Kupilismy Jackfruita - ogromny owoc, ktorego jadalne czesci sa slodkie i lekko gumowate o charakterystycznym zapachu.
Wrocilismy zostawic zakupy i na plaze!
Wiecej niz godzine w jednym miejscu nie da sie usiedziec. Slonce piecze bez litosci a wody Zatoki Tajlandzkiej sa dla nas za cieple (pierwszy raz w zyciu to uczucie) i po chwili mecza. Fale sa duze i wieje co uprzyjemnia troche spacer. Poszlismy na wschod - wzdluz brzegu morza - do przyjemnej zatoczki Otres Beach, mijajac wioske rybacka. Niewielu tam turystow mozna spokojnie znalezc ustronne miejsce dla siebie.
Wracajac wciagnelismy piwo z osmiorniczka pod parasolem...
Noc mielismy nieco bolesna - okazalo sie ze filtr UV30 nie dal rady i nas spieklo.