O siodmej wyruszylismy z Chau Doc'u w strone Kambodzy. Okazalo sie, ze nasze bilety na rejs do Phnom Penhu niczym niewiele roznia sie od jednodniowej wycieczki do stolicy sasiedniego kraju.., poza cena pewnie. Czekaly nas wiec specjalne "atrakcje" po drodze - wizyta na farmie rybnej i tradycyjnej wiosce. Z naszej perspektywy te sciemniane miejsca maj na celu wyciagniecie pieniedzy od turysty.
Ale zaczynajac od poczatku, przejazd skladal sie z trzech czesci (lodka wioslaowa, lodka motorowa - Wietnam-Kambodza i busik z portu do PP).
Mozna by bylo przelknac latwo zepsuta atmosfere miejsca, gdyby nie jeden wietnamski Amerykanin. Gdzie sie nie zatrzymalismy, otwieral gebe i mowil by dawac kaske (napiwki za nic), wioslujacym czy siedzacym calymi dniami na schodkach przed domem i dlubiacycm w nosie mieszkancom wsi. Wtorowal mu przewodnik, opowiadajac jakie to male sa zarobki za machanie wioslem - samemu bedac przedstawicielem kompanii ktora mu placi.
Wsiadamy na wieksza lodz i zaczynamy nasza jazde, ku Kambodzy, w gore Mekongu.
Na pokladzie zalatwiacz pobiera po 22$ na wizy od wszystkich, ktore hurtem bedzie nabywal. My - bardziej dla zasady - mowimy ze Polacy maja wizy za 20$ od osoby. Nic konkretnego nam nie mowi, denerwuje sie tylko i rzuca ze bedziemy wyrabiac je sami.
W ostatnim miasteczku Wietnamu, jakies 500metrow od granicy, wraca facet wreczajac wszystkim paszporty z wizami. Kiedy wnerwieni pytamy czemu nie powiedzial nam kiedy mielismy wysiasc (a prosilismy o znak) burzy sie jeszcze bardziej. Po rekonesansie wiemy ze do granicy z Kambodza jest ok 2km, mamy niecala godzine na ich zalatwienie.
Nasza lodka odplywa ze strony wietnamskiej - tak nam mowia, a majac jednokrotne wizy (wietnamskie) nie moglibysmy wrocic - po wyrobieniu tych do K.
Z opresji i chwilowej bezsensownej paniki, ratuje nas wietnamska przewodniczka - zalatwia dla kolejnej grupy, bierze nasze...
Po uspokojeniu sie stwierdzamy, ze na krotko odjelo nam glowy - widzac ze wizy wspolpasazerow sa nieosteplowane. Okazuje sie oczywiscie ze zatrzymujemy sie gdzie trzeba i nie byloby problemu gdybysmy zaczekali. Taka jest polityka "agencji" turystycznych, juz nam zabranial wsiasc na lodke i mowil zeby brac moto i jechac.. uuueeeee...
Odpoczywamy siedzac na dachu statku, cieszac oczy pierwszymi widokami.
Po kolejnej zmianie srodka transportu i 90 minutach podskakiwania, dojezdzamy dp Phnom Penh.