Do Ho Chi Minh City dotarlismy po zmroku. Miejsce na nocleg znalazlo sie w jednej z wielu wewnetrznych uliczek - szerokich na 2 metry. Do naszego pokoju wiodla sciezka przez otwarty parter, gdzie gospodarze domu zasiadali z cala rodzina. Na miescie wcale nie taki sajgon jak sie u nas rzecze, to prawda - mozna odniesc wrazenie ze to Sajgon, nie Hanoi jest stolica kraju. Lazimy po miescie za jedzeniem, w koncu zasiadamy w miejscu dowodzonym przez sympatyczne panie, ktore na deser serwuja nam z serca zoltego arbuza. Wpadamy jeszcze do kafejki - nagrac plytke ze zdjeciami, a tam spotkalismy kolejna zyczliwa osobe, ktora radzi nam jak dojechac na dworzec poludniowy ( autobus jutro do Cantho).
Wracajac gubimy sie na moment, by odnalezc sie we wlasciwym miejscu - bar ze swiezym piwkiem, 300 metrow od naszego pokoju.
Tam rozmawiamy sobie z kilkoma osobami, najciekawszym rozmowca jest Kanadyjczyk kolo 45lat, od kilkunastu lat przyjezdzajacy w te rejony swiata. Smieszne rzeczy opowiadal...
Kolejnego ranka budzimy sie nieco oszolomieni ale zbieramy sie sprawnie by znalezc cos pozywnego na sniadanie - wypada dzien Lariamu. Szczesliwie nie cierpimy na zadne efekty uboczne (depresje, bole brzucha, nudnosci itp).
Zjadamy po porzadnym kotlecie z ryzem i warzywami poprawiajac kanapka i popijajac butelka wody.
W Sajgonie niewiele jest do zobaczenia, miasto nie ma wyraznej starowki i wszystkiego co ona ze soba niesie. Jedna z atrakcji jest Palac Ponownego Zjednoczenia - z zewnatrz obiekt jakich na swiecie w latach 70-tych pojawilo sie mnostwo, wnetrza robia lepsze wrazenie. Z jeszcze pelnymi zoladkami trafilismy do Muzeum Pozostalosci Wojennych.
Wszystko podeszlo nam do gardla, bo czego latwo mozna sie domyslic po wojnie zostaly same potwornosci. Po raz kolejny wzbiera w nas zlosc, te lajzy wszedzie wkladaja swoje paluchy. Sposob walki z Wietnamczykami przypominala eksterminacje szkodnikow na plantacji. Wszystko dla profitow i wplywow.
Wrocilismy po bagaze i autobusem 102 pojechalismy na poludniowy dworzec - jazde zabiera ponad godzine - 10 km od miasta. Kupujemy bilety i korzystajac z chwili czasu szlifujemy jezyk ku radosci sprzedawczyn i kierowcow.
Podroz do Cantho trwala 4 godziny - bylo GORACO. Ostatnim etapem byla przeprawa promowa przez Mekong - jedna z odnog majaca wyraznie ponad 1km szerokosci.
W okolicach Cantho odbywaja sie najwielksze targi plywajace w delcie Mekongu.