Jakos doturlalismy sie do stolicy. Idziemy na poszukiwania hotelu, po kilku probach wybieramy Sonu (pisany czcionka sony:), zrzucamy bagaze i biegniemy do FRRO (Foreigners Regional Registration Office), przedluzyc pobyt. Po drodze wstepujemy do punktu foto ? zdjecia sie przydadza. Zajmuje ok 20 minut ? z reki, na tle pozolklej plachty i retusz wlasnoreczny w fotoszopie:). Drukowanie na atramentoce liczacej z 8 lat, spoko laboratorium. Po godzinie szukania znajdujemy miejsce ? okazuje sie ze przeniesli biuro na drugi koniec miasta. Wsiadamy w biegu w autobus (zatrzymuja sie rzadko), znajdujemy budynek, wchodzimy. Masa petentow?
Okazuje sie za najpierw musimy skoczyc do MoHA (Ministry of Home Affairs) i wrocic do nich. Oslabia nas to mocno, przegrywamy z biurokracja ostatecznie gdy dowiadujemy sie ze dzis i tak za pozno, Kafka. Wracajac autobusem przejezdzamy obok polskiej ambasady projektu profesora Ceckiewicza. Wracamy na spoczynek.
Na miejscu wita nas hotelowy z usmiechem i wyciagnieta reka proszac o kabone.
Tuz przed otworzeniem drzwi rozlega sie wielki halas ? okazuje sie ze w pomieszczeniu obok maja spalinowy, duzy generator pradu. Uzycie geby powoduje zmiane pokoju ale jutro i tak zmieniamy lokum.
Z samego rana wychodzimy z bagazami i po 5 minutach meldujemy sie w new hotelu. Jest fajnie woda ciepla ? tym razem nie z wiadra, czysciej i maly tv z anglojezycznymi programami. Wszystko za ta sama cene, ech? Zostawiamy plecaki i spraw wizowych ciag dalszy. Stosunkowo szybko docieramy na miejsce, wypelniamy niezbedne formularze i czekamy na interwiu. Po krotkiej rozmowie okazuje sie, ze mozemy dostac maks 2 tyg. wiecej (zaleca wyjazd i powrot), a czy dostaniemy to sie jeszcze okaze. Decyzja o 17:30. W przerwie maszerujemy do ambasady chinskiej ? ich przedluzenia tez bedziemy potrzebowac. Niestety juz zamkinieta. Jako ze jastesmy niedaleko, postanawiamy zahaczyc o polski kawalek ziemi. Po zakomunikowaniu sprawy calej ochronie udaje sie wejsc do srodka i zrobic zdjecia. Co za ludzie ? za co z gory przepraszamy ? no nawet herbaty czlowiekowi nie zaproponuja, zejdzie sam konsul, o szczegoly podrozy wypytuja, ladnie, fajnie, ale chocby ten maly gest, nic, dupa.
Wracamy do MoHA okrezna droga by zobaczyc glowna os New Delhi, z zestawem reprezentacyjnych monumentow, obsiadlych przez pawiany swiecace tylkami.
Pierwszy raz na trasie spotykamy Polakow, wogole wielu tutaj turystow. Jestesmy z powrotem w ministerstwie. Dostajemy koperte co wszystko wyjasnia, wraz z zakazem jej otwierania, he. Mamy dostarczyc ja jutro do FRRO i tam nam powiedza wszystko. Pelni nadziei wracamy do naszego fajnego pokoju skorzystac z wody.
Czekaja nas chwile prawdy. Po kwadransie oczekiwania i 45 jazdy ogorkiem, wysiadamy we wskazanym miejscu. Bladzimy niestety wsrod smrodliwych miejsc.
Okazuje sie ze dali nam przedluzenie ? do 22 stycznia, dobroczyncy. Obawialismy sie oplat, wyszlo ze darmo usluga. Rozgladamy sie troche po centrum i idziemy na stare Deli.
Krotko po rozpoczetym spacerze, klimat zmienia sie wyraznie, zaraz potem gubimy sie w plataninie uliczek. Gdy zniecierpliwilismy sie nieco przed oczyma ukazal sie krolewski meczet. Slyszelismy ze ma byc identyczny jak w Lahore. Nieprawda, cale zalozenie jest duuzo mniejsze, otaczajace plac arkady i minarety to miniatury lahorskich. Budynek owszem podobny. Rzucamy okiem na Czerwony Fort i juz znajdujemy sie w bramie. Ten z kolei wydaje sie ladniejszy od pakistanskiego, wiekszy i bogatszy. W drodze powrotnej wchodzimy do buddyjskiej swiatyni, panuje tam mila atmosfera, spiewy, swiece i mnostwo oltarzykow. Sam ptasi szpital , przylegly do obiektu nie jest specjalnie ciekawy, bardziej instytucja. Duzo bardziej niesamowity nastroj panuje w hinduskim przybytku obok. Ludzie bija czolami przed bostwami o twarzach malp, sloni czy kotow..., ignoranci:). We wszystkich swiatyniach nakaz chodzenia boso, prawie unosimy sie nad ziemia, to kwestia wtajemniczenia. Kupujemy billet na pociag do Chandigarh.