Wyspalismy sie porzadnie w ten mikolajkowy dzien. Pobudka okolo 11, potem obfite sniadanie i pranie. Nasz gazowy piecyk iz wygladem nie budzi zaufania, jest swietna suzarka, z piekla rodem. Z naszych ubran unosza sie kleby pary.
W koncu udalosie ruszyc w miasto. Znowu musimy sie oswajac. Wozy z calymi rodzinami, ciagniete przez osiolki, brodacze w turbanach, ruch lewostronny i niestanna walka przechodniow z pojazdami.
Na poczatek kierujemy nasze kroki w strone dworca autobusowgo, wstepujac po drodze do ksiegarni w poszukiwaniu przewodnika po Pakistanie, niestety nie ma odpowednich.
W miejscu domniemanego dworca niespodzianka- dziura w ziemi, wielka, blotnista, zasmiecona a w niej wozy, ludzie szukajacy niewiadomo czego.Postanawiamy isc dalej w nadziei iz kryje sie on za kolejnym zakretem. Nie poddajemy sie latwo bo liczymy na dobre zdjecia kolorowych wehikulow.
Wtem dogania nas karteczka z propozycja (po ang.) wypicia z kims herbaty. Idziemy zachecani w nieznanym jezyku wprost do sklepu z oponami. Zasiadmy z Schoaibem przy palacym po nogawkach piecyku i rozmowa plynie wartko przepijana tradycyjna zielona herbata. Troche o Pakistanie, troche o fotografii, muzyce, o nas. Dowiadujac sie iz jestesmy po architekturze kieuje nas do swego przyjaciela z ktorym muzykowal o imieniu Yahya. Pracuje on w pieciogwiazdkowym hotelu, tu w Quecie, bedacym swietnym przykladem nowoczesnego budownictwa pakistanskieo.
Kupujemy gorace pity i dreptamy w strone Serena Hotel. Po drodze przedstawia sie nam aktor z filmow i seriali pakistanskich, o wygladzie czarnego charakteru ze starych produkcji kung-fu.
Na biala gebe w takie miejsca wchodzi sie bez trudu, mijamy dobrze umiesnionych i jeszcze lepiej uzbrojonych. Znalezlismy Yahye, ktory z checia oprowadzil nas po hotelu, enklawie spokoju w halasliwym miescie.
Architektura rzeczywiscie interesujaca, wartoscia projektu jest przede wszystkim silny zwiazek z tradycja miejsca ( powstal na miejscu wczesniejszych, typowych dla regionu zabudowan).
Po calej prezentacji Yahya powiedzial, ze niestety obowiazki o wzywaja i zaproponowal by spoczac przy herbacie w holu glownym.
Dokladnie w momencie pozegnania pojawil sie usmiechniety mezczyzna, ktory wydal sie nam znajomy. Wystarczyl moment i zorientowalismy sie ze to czlowiek ktorego wczoraj spotkalismy na ulicy- ten z lotnictwa. Usiedlismy razem i zaczelismy rozmawiac, nastroj miejsca sprzyjal rozluznieniu, po zapoznaniu sie z hotelem czulismy sie wyluzowani(wsrod eksluzywnej klientali jak na 5 gwiazdek przystalo).
Jak sie po krotkim czasie okazalo nasz rozmowca nie jest pilotem jak przypuszczalismy ale psychologiem w Silach Powietrznych Pakistanu odpowiadajacy za selekcje lotnikow i ich przygotowanie psychiczne do zawodu.
Rozmawialismy przez okolo cztery godziny pijac herbatke, kawe, przegryzajac ciasteczkami w pokoju herbacianym, ktory wczesniej byl obiektem naszych zdjec :)- XIX wieczne strzelby, recznie tkane dywany i poduszki.
W pewnym momencie nasz przyjaciel oznajmil nam ze musi udac sie na krotkie spotkanie ale prosil abysmy na niego poczekali gdyz czeka nas wspolna kolacja. Tymczasem atmosfera w hotelu gestniala, ludzi przybawalo. Przysiadla sie do nas mila pani z miejsca zapraszajac nas do swego domu, poznalismy tez jej przemilego synka.
Eleganccy lokaje wprowadzili nas do sali jadalnej, do zarezerwowanego dla nas stolika wsrod miedzynarodowego towarzystwa. Bufet zawieral niezliczona ilosc goracych potraw, salatek, deserow a w ogrodzie grillowano miesiwa i ryby. Pysznosci, pieknie podane, najlepsi pakistanscy kucharze, uwijajaca sioe obsluga, szyk i styl. Nie patrzac na dietetyczne porcje sultanow w sumie piec razy napelnialismy talerze glownymi daniami a dopiero po tym przyszedl czas na desery :)))
Zgodnie z umowa po uczcie wracamy do pokoju herbacianego by rozmowiac z Muhammadem. Na miejscu male zaskoczenie, siedzi kilku biznesmenow z Arabii, Emiratow, Bahrajnu... i okolic. Widzac nasza niepewnosc w moment zachecaja do wejscia, a jeden z nich pokrzykuje czes, czes, dzenobry, nie dalo sie nie skorzystac.
Jak dowiadujemy sie pozniej byl w Polsce przez okolo rok jako piecioletni chlopak, tajemnica pozostanie jak nas wyczul.
Szybko sie z nami zapoznali, zaprosili nas do wspolnego palenia fajki i tu slowo - smak jablkowy czy mieta z dodatkiem to nie daje wypbrazenia jak wyrafinowany smak ma taki dym. Po chwili dolacza nasz przyjaciel i jak sie okazuje przyjaciel wszystkich obecnych - nasz czlowiek z Pakistani Airforce! - tak go witaja. Dowiadujemy sie ze wszyscy tu obecni zgromadzili sie w zwiazku z konferencja dotyczaca eksploatacji paliw.
Co trzeba dodac - juto wpada tu prezydent Pakistanu i wazniejsi oficjele, telewizja i przemowy beda. Podlechtalo nas cale zajscie delikatnie i zastanawiamy sie czy nie zostac dluzej by piatke z nim przybic, w sumie my jakby delegacja!
Od Muhammeda do stajemy z miejsca kontakty do jego rodziny w Lahore i Faisalabadzie z zapewnieniem ze juz na nas czekaja i wszystko zalatwione.
Robi sie pozno, musimy sie zbierac, nasz dobroczynca odprowadza nas i lapie nam transport, jadac z nami do samego hotelu. Jak sie okazalo po chwili, kierowca samochodu jest pracownik Military Office. Wchodzimy wszyscy do recepcji siejac postrach, personel prawie gacie gubi krecac sie w kolko. Na szczescie dla nich nie skarzymy sie na nic mimo zachety Oficera. Zegnamy sie milo z panami.
Po pieciu minutach siedzenia i przezywania w pokoju, zjawia sie jeden misio z obslugi i pokazujac na zdezelowany panel wlacznikow mowi: rum serwis, dis baton- rum serwis!
Pokonal nas na dluzsza chwile.
W Quecie zostalismy jeszcze dwie noce - nie kupilismy biletow na pociag, a to robi sie z wyprzedzeniem. Nastenego dzionka dzwonimy do goscia z Military Of. - jak nam wczoraj zalecil. Stwierdza ze bedzie pod naszym hotelem za ok 15 minut i wezmie nas gdzie chcemy, spoko.
Jedziemy przez zamknieta czesc miasta - Cantonment - zamieszkala przez wojsko i pokrewnych. Czysciej niz gdzie indziej, sklepy lepsze.
Zabiera nas nad Hanna Lake, ogladamy jeziorko z wysepka i gorki wokolo, w sumie nic nadzwyczajnego, ladne po porstu. Robi sie ciemno typek jest coraz milszy oferuje kolacje i koniecznie chce nas na zakupy zabrac. Grzecznie odmawiamy oczywiscie.
Zabiera nas dalsze 15 km wglab jakiejs niezidentyfikowanej wiochy w gorach, zero swiatla, zero ludzi. W koncu docieramy do jakiejs budy ktora serwuje herbate. Koles zaczyna od nowa, szczegolnie mocno przekonuje do prezentow Anie, Wojtek stracil na nie szanse. Zdazylismy nabrac podejrzen. Ania nie pije herbaty, znajdujac w tym czasie scyzoryk w plecaku. Naciskamy zeby wracac. Cos pierdzieli pod nosem ale po chwili jedziemy w strone miasta, pytamy sie wzajemnie czy sennosc nas nie bierze.
Szczesliwie ladujemy pod hotelem, jakos ochota na kolacje i zakupy mu przeszla.
Wnioskujemy ze chcial sobie skurwiel w ten niewybredny sposob zone (czy cos na ten ksztalt) kupic.