Ledwo zdazylismy machnac zatrzymal sie jaden typek fajnym terenowym samochodem, zabierajac nas do Koryntu. Niefortunnie dla nas wysadzil nas na autostradzie - brak wyjsc, zejsc, trabia i nie chca sie zatrzymywac. Po 10km trafiamy na przejscie, robi sie ciemno, probowalismy machac po drugiej stronie - bez skutku- decydujemy sie na pociag, stacja szczesliwie rzut beretem.
Dojechalismy do Diakofto pola nie ma, idziemy na plaze a tu dupa, plazy brak, za to piekny falochron i same kamienie. Po drodze pomysl by zapytac jakiegos miejscowego o kawalek ogrodka jest jeden i tam zakladamy oboz. Noc byla zimna (bez namiotow tym razem), komary troszke nas pociely.
Idziemy na stacje kolejowa diakofto - dla niej wlasnie tu jestesmy - rusza z niej specjalny pociag, dz?elo XIX inzynierii wloskiej, zbudowany by zwozic z gor mineraly, dzis oczywiscie trasa w?dokowa. Samo Diakofto zbudowane jest jakby wokol stacji kolejowej i torow, w niedziele po kosciele widac to wyraznie kiedy ludzie gromadza sie w kawiarniach otwierajacych sie ogrodkami w strone linii kolejowej, robiac z niej niemal promenade miasteczka.
Biletow niestety juz nie bylo, ale konduktor wepchnal nas na koniec na tyl wagonika - miejsce lepsze od innych.
No i w gore! Obrazy naprawde imponujace, nie sa to moze gory najwyzsze ale wysokosci wzgledne i dramatyczne urywiska robia wrazenie.
Wysiadamy w Zachlorou, przejsc sie troche w malowniczych okolicznosciach przyrody.
Potem lapiemy stopa z powrotem - bierze nas jeden jamajczyk z wyznania.:)