Podreptalismy na dworzec kolejowy, wpadajac po drodze na poczte - zwazyc plecaki.
Do samolotu mozemy wziasc po 15 kg, poki co na pewno do niego nie wejdziemy...
Wylozylismy sie wygodnie w pociagu i odsypiamy na zmiane przypadki poprzedniej nocy. Z poltorej-godzinnym opoznieniem docieramy do Dien Chai - ordinary train nie grzeszy punktualnoscia. Z miasteczka musimy wziasc songethaw (pikap kryty - dwa rzedy lawek, jezdzi jak autobus w mniejszych miasteczkach). Po 30 minutach wysiadamy nie wiadomo gdzie, nie mozemy namierzyc noclegu - w przewodniku tylko tekst i adres. Badamy za pomoca rysunkow czy wlascicielka miejsca zyje blisko z insektami. Nie, no jak?!
Wychodzimy zapoznac sie z miasteczkiem, klimat sprzyja odpoczynkowi - nie ma turystycznych szlakow, miejsc do ktorych ciaza odwiedzajacy - zreszta wogole ich tu nie ma... Odpoczywamy.
Zjadamy na pozny obiad rewelacyjne owoce morza ze smazonym ryzem i warzywkami.
Na deser kupujemy pomello i papaje, taaa...
Trzy ulice na krzyz ale miejscowych mnostwo na zewnatrz.
Wracamy do pokoju a naszemu czujnemu oku nie uchodzi widok zabitego karalucha kilka stopni przed naszym pietrem. W pokoju cisza.
Wypoczeci namierzylismy czwartkowe sniadanie w drodze na stare miasto. Phrae otoczone bylo walem i fosa, mialo z grubsza ksztalt fasolki czy gruszki. Zachowalo sie tam wiele drewnianych domow (z drzewa tekowego - wyjatkowo odpornego na szkodniki i wilgoc). Domy te przypominaja wille lalek Barbie, roz torcik.
W spokojnych uliczkach kryje sie kilka swiatyn - nie elektryzuje nas juz ten widok, ciagle te same formy, jedynie dekoracja zmienia sie troche...
Przypuszczajac ze osobowy bedzie spozniony ruszylismy z powrotem do Dien Chai.
Mielismy racje - jedynie godzina tym razem. Kupujemy bilety do Nakhon Sawan - dalej sie nie dalo (os.). Dojezdzamy tam po zmroku. Kolejny pociag jest o 5:00 - juz do samej stolicy:), - 9 godzin czekania. Kolejarze biora nam plecaki do swojego pomieszczenia na przechowanie (darmo), wiec platamy sie to tu, to tam...
Najpierw objedlismy sie do syta - jest tak dobre jak w ChRL'u. Zycie w miasteczku kwitlo, mimo poznej pory. Z przypadku wstepujemy do mijanego fryzjera.
Wojtek zasiada w fotelu i zabieg sie rozpoczyna. Po paru wskazowkach idzie zgrabnie, broda uchodzi bez szwanku. W podstrzyzynach aktywnie uczestniczy cala fryzjerska rodzina. W miedzyczasie ogladamy albumy ze zdjeciami rodzinnymi, dostaje nam sie na rece najmlodsza dziecina. Robimy kilka zdjec.
Bedac z powrotem na dworcu, z zawodem stwierdzamy ze pozostalo jeszcze 6 godzin...
W oczekiwaniu nie bylismy odosobnieni. Przyjmujemy pozycje lezace na duzych przyperonowych lawkach, podobnie jak sprzedawcy zinmych napojow, suszonych bananow i innych przekasek, w przerwach miedzy przyjazdami pociagow.
Noc dzieli sie na dwa rodzaje aktywnosci - sen i nic sie nie dzieje, lub akcja jak z westernu ze wskakujacymi na poruszajacy sie transport handlarzami. Maja technike to trzeba przyznac.., kaskaderskie sztuczki.