Po dojezdzie do Phitsanuloku zmieniamy srodek komunikacji na pociag.
Jedziemy na polnoc, rejon gdzie wysokosci sa nieco wieksze co zaznacza sie dopiero po ok 4 godzinach jazdy ? pociag wyraznie zwalnia. Przez nastepne kilometry wspinamy sie wzdluz stromych zboczy pokonujac rozpadliny stalowymi wiaduktami.
Minelo 8 godzin i kwadrans (ponad godzina spoznienia) kiedy to stanelismy na dworcu w Chiang Mai. Po godzinie poszukiwania noclegu ? zwienczonego sukcesem, mamy pokoj z lazienka i balkonem. Wydaje sie byc w porzadku. Nie ma prostego porozumienia z pania od lokum, ale jak to powiedziano ? jezyk mamony to jedyne esperanto? Pomimo polozenia na drugim koncu kraju, Chiang Mai jest ochoczo odwiedzane przez turystow ? wiekszosc ciagnie do aranzowanych i beznadziejnie nieprawdziwych spotkan z ludnoscia plemion i mniejszosci zamieszkalej po okolicznych wioskach. Nie uplynelo wiele czasu gdy przekonalismy sie ze poza zakupami nie ma tu specjalnie co robic ? o ile ktos widzial cokolwiek w Tajlandii.
Nie mamy pamiatkmi z tego kraju jeszcze wiec idziemy na nocny bazaar popolowac na jakie cudenko? Po ok. 3 godzinach ?podziwiania? powtarzajacych sie przedmiotow szlag nas trafia i kierujeny sie do naszego miejsca. Tak przy okazji ? mieszkamy w 6-cio pietrowym bloku gdzie rezyduja na krotko i dluzej glownie Tajowie. Jest kilka takich przybytkow w miescie ? wynajmuja pokoje na dzien czy miesiac ? zazwyczaj taniej (150B/2os) niz najtansze GH w miescie. Widok bialej twarzy przekonal nas do pozostania.
W pokoju czekala na nas jeszcze jedna atrakcja - w lazience uwiezily sie dwa ptaszki, ktore po naszym wejsciu wpadly w panike. Po kilku minutach obijania sie o sciany udaje sie nam wysterowac je na zewnatrz?
Nastepnego ranka wynajmujemy motocykl (100B-dzien) i jedziemy do rzemieslniczych wiosek, z ktorych slynie region. Jedna wielka lipa ? gorzej niz odpust na wsi. Przekonujemy sie powoli ze wiekszosc atrakcji polnocy to rozdmuchany balonik ktory niebawem peknie, choc naiwnych nie brakuje wiec kto wie? Robimy rundke po starszych swiatyniach. Jedyna ktora sie wybija jest Wat Phra Singh.
Nastroj tam panujacy przypomina nam ten w drewnianych kosciolkach poludnia Polski ? glownie przez bogate i tak ladnie krzywe malowidla na drewnianej konstrukcji. Jedziemy za miasto ? do swiatyni Doi Suthep , wzniesionej na szczycie gory miejskiej. Podjezdzamy serpentynami ok 1km wysokosci wzglednej ? nasz motorek 110cm3 czasem ledwo daje rade. Bylo warto ? harmonijna architektura, spokoj mimo odwiedzajacych, mila zielen, taras z widokiem na ChM, spiacy straznicy i takie tam. W drodze powrotnej ogladamy wodospad ? nic specjalnego, ale to przeciez koniec pory suchej teraz mamy.
Wracamy przez pelne zycia miasto, uzadzajac sobie z miejscowymi uzytkowinkami drog szybkie starty ze swiatel do swiatel, owiewa nas chlodniejszym powietrzem?
W pokoju okazalo sie ze przygod z zyjatkami ciag dalszy ? podczas naszej nieobecnosci nawiedzil nas karaluch wielkosci malego chomika. Pierwszy raz tak wielki stwor, wogole pierwszy (w pokoju) - takie mielismy szczescie? Kiedy dostal za swoje udalismy sie na spoczynek. Nie mija wiecej niz 20 minut i slyszymy jakies szmery ? drugi, kolezka. Uderzenie buta o ziemie budzi pewnie cale pietro. Wnerwilismy sie troche, wytrzepalismy cale bagaze ? bylo czysto? Ania nie mogla spac, cala noc swiecilo sie swiatlo, but pod poduszka?
Wczesnie rano ruszamy na dworzec konczac przygode z hotelami robotniczymi:).