Wjezdzajac do Bangkoku przezywamy szok - mnostwo wysokich budynkow, drogi na estakadach, troszke inaczej niz w biednej Kambodzy.
Bus wysadza nas w samym centrum, przy Thanon Khao San - ulicy turystycznej.
"Vegas" wita neonami i tlumami wybujanych bialasow. Mnostwo dziwadel i rozneglizowanych panienek. Kluje nas to w oczy.
Okazuje sie ze tanie hotele czy dormitoria to nory okrutne, a przybytek z filmu "Niebianska plaza" to Hilton prosze ja was panstwa. W koncu cos znajdujemy (prawie 6$ - grupa supertramp, jak sie pozniej dowiadujemy, wysyla swoich podopiecznych w to wlasnie miejsce...). Wychodzimy cos przekasic, ale atmosfera na miescie doluje nas, Tajlandia w tym miejscu wydaje sie bardzo latwo dostepna.
Postanowilismy wiec nie pojawiac sie juz na tej ulicy - wypelnionej glownie barami i sklepami, tylko poszukac miejsc autentycznych. Kolejnego ranka okazuje sie ze znow jestesmy w kraju w ktorym nie jada sie chleba. Wchodzimy do baru na ryz z mieskiem, kierujac sie zapachem.., nie byl to trafiony wybor.
Po paru lyzkach lzy ciekly nam z oczu i tyle bylo z jedzenia.
Po nakresleniu marszruty na mapie w przewodniku wyruszamy. Szerokim lukiem omijamy "Las Vegas", gdzie absolutnie kazdylamus moze przyleciec i robic halas przepuszczajac kase, by nastepnego ranka - pochylony nad stolemm palac fajki - opowiadac jak to podrozowal po Kambodzy, Wietnamie czy egzotycznej Tajlandii.
Wogole Indochiny wygladaja czasem jak siedlisko rozpusty i dekadencji, na szczescie sa tereny gdzie temu calemu dziadostwu nie chce sie ruszyc...
Zanim doszlismy do Wat Rajnadda minelismy nie zwalniajac dziwny pomnik demokracji.
Kompleks swiatynny Rajnadda zaostrza nasz apetyt na kolejne cuda tajskoej architektury. Przez zastawiony tysiacami posazkow i dewocjonalii bazar wpadamy na zaciszna uliczke nad kanalem. Klimat zgola inny niz ten do ktorego stolica nas przyzwyczaja. Sto lat temu B. funkcjonowal jak Wenecja, ale od tamtej pory wiekszosc polaczen wodnych zostala zasypana.
W ten sposob stajemy u stop stupy Golden Mount - ze szczytu widac bezkresny Bangkok z drapaczanmi chmur i ogromne dachy wiharnow i botow buddyjskich swiatyn.
Jako ze palac byl zamkniety wchodzimy do Wat Po - lezacego Buddy.
Rzeczywiscie jest spooooory, mozna by mu sie polozyc na dolnej wardze. Caly lsni od zlotego pokrycia i widac ze w tej pozycji jest mu dobrze.
Przeprawiamy sie na druga strone rzeki kolyszacym promem do najbardziej charakterystycznej swiatyni w miescie - Wat Arun (swiatynia jutrzenki-104m wys.).
Calosc pokryta jest porcelanowymi skorupkami z potluczonych naczyn.
Wracajac kupujemy dwa nowe owoce, ktorych smak poznajemy w pokoju, wieczorem.
Dni te byly dla nas dosc ciezkie - zastanawialismy sie mocno co zrobic z dalszym ciagiem naszej podrozy. Przegladajac strony internetowe znajdujemy tani lot z Kuala Lumpur do Kota Kinabalu. Po przeliczeniu czasu koniecznego na powrot stwierdzamy ze przy planie minimum nie zdazymy NIESTETY na majowe uroczystosci (wesele, komunia) i na pocieszenie rezerwujemy bilety.
Zaaferowani idziemy do Wielkiego Palacu, ktorego zwiedzanie zajelo wieksza czesc dnia.
Dotarlismy na miejsce w miare wczesnie potykajac sie po drodze o jednego oszusta - tlumaczacego ze dzis zamkniete i moze bysmy tak w ryksze siedli i pojechali na wycieczke za miasto...). Mnostwo tu podobnych typkow - dzialaja wszedzie nawet w swiatyniach. Palac wraz z otaczajcymi go budynkami zbudowany zostal w 1782 roku, po decyzji przeniesienia stolicy z Ajutti do Bangkoku. Od tamtej pory miasto rozroslo sie wielokrotnie, a rodzina krolewska przeprowadzila sie do innego palacu.
Nie zmienilo to jednak charakteru dzielnicy, ktory mimo sprzedawcom rozlozonym na chodniku, kierowcom tuk-tukow i gwarnym targowiskom wkolo, zachowuje dostojenstwo i elegancje. Ruszylismy swoja sciezka zaczynajac od swiatyni Wat Phra Kaeo. Sklada sie ona z kilku budynkow, ktorego glowna czesc stanowi bot z figurka szmaragdowego Buddy w srodku (w rzeczywistosci Budda jest z jadeitu).
Weszlismy na taras, skad okazale prezentuja sie posagi protektorow ramujacych wejscia. Na tym piedestale, zreszta w calym kompleksie, zaznaczaja sie trzy zakonczone iglicami obiekty: cala zlota (z mostkiem Buddy w srodku) Czedi Phra Si Ratana, kipiaca od dekoracji i blyszczaca Phra Mondok a na wschodzie (otwierany tylko przy wyjatkowych okazjach) Krolewski Panteon.
Dajemy odpoczac oczom w podcieniach otaczajacych dziedzince wewnetrzne gdzie przesledzic mozna (jesli ktos da rade - ponad 1km dlugosci) tresc Ramajany.
Wpadamy do botu ze Szmaragdowym i na poczatku nie wiemy gdzie skierowac wrok.., jest! Pod sufitem ogromnego wnetrza widac 60 centymetrowa statuetke.
Palac robi na nas mniejsze wrazenie, sala tronowa czy audiencyjna sa tyllko dodatkiem do wspanialosci swiatyni. Reszte dnia blakamy sie po chinskiej i indyjskiej dzielnicy.
Zachodzimy do Wat Chakrawat, ktorego niebywala atrakcja sa trzymane w sadzawce krokodyle. Przed zmrokiem zechcielismy ujrzec najwiekszego szczerozlotego Budde na swiecie (14 ton) - niestety spoznilismy sie kilka minut.
W ramach rekompensaty zaproszeni zostajemy na buddyjskie spiewy (oazowe)).
Wracamy autobusem przez rozmigotane miasto.