Po calkiem normalnej nocy (jak na autobus), docieramy do Hue ok 7:30, polozonego nad rzeka o wdziecznej nazwie - Rzeka Perfumowana.
Od XIX do polowy XX wieku miasto bylo stolica Wietnamu.
Po krotkim rozeznaniu znajdujemy bilety do kolejnego Hoi Anu - niestety na wczesne popoludnie (14). Szybko idziemy na pobudzajaca kawe, gdzie ucinamy sobie pogawedke z mila pania. Coraz cieplej sie robi, jeszcze sie nie przyzwyczailismy.., po wyjsciu z autobusu rano poczulismy sie jak po wejsciu do sauny.
Pierwsze kroki kierujemy do cytadeli - w obrebie ktorej znajduje sie zakazane miasto.
Poczatkowo oceniamy ze zabytek nie jest bardziej impomujacy od zamku Krzyz-Topor, ale mylne to pierwsze wrazenie...
Nie zdawalismy sobie sprawy jak wielkie jest to zalozenie. Czesc zachodnia jest odrestaurowana calkiem niezle, ilosci dziedzincow i pawilonow otoczonych murem nie sposob zliczyc. Wnetrza budowli podobne do siebie, wiele tam swiatyn - za lasem kolumn kryja sie oltarzyki.
Nastepnie idziemy do pagody Thien Mu - oddalona o 6 km - dlugi spacer.
Zjadamy rybke z ryzem w miedzyczasie i lecimy dalej.
Wreszcie za kolejnym zakretem, na wzniesieniu, dostrzegamy cel.
Wieza na planie osmiokata, za nia pawilony, ogrody z drzewkami bonsai i kolejna - nieco mniejsza. Czas tak nam sie skurczyl ze jestesmy zmuszeni skorzystac z motocykla - taksowki. Znajduje sie sama... Podjezdzamy pod umowione miejsce - za wytargowana cene no i awantura. Nie dajemy sie dziadowi co krzyczy ze chce dwa razy wiecej. Uderza po pomoc do mowiacej po angielsku babeczki, ale ani nas, ani jej to nie rusza.., takie akcje to norma.
Ladujemy sie do autobusu i uderzamy w kimono. Przebudzajac sie widzimy Morze Poludniowochinskie - morze jak morze. Po czterech godzinkach jestesmy w Hoi An.